„Szanujcie nas”, „Chcemy żyć i leczyć w Polsce”, „Polska ochrona zdrowia kona” – pod takimi, między innymi, hasłami przeszła przez Warszawę 11 września 2021 demonstracja kilkudziesięciu tysięcy medyków. Dzień wcześniej minister zdrowia zarzucił Komitetowi Protestacyjno-Strajkowemu Pracowników Ochrony Zdrowia brak woli porozumienia i chęć eskalacji konfliktu. – Nie będę brać udziału w teatrze – mówił Adam Niedzielski. W sobotę rząd odgrodził się od demonstrantów barierkami i policją.

Przez wiele tygodni Ministerstwo Zdrowia zdawało się ignorować, a może po prostu ignorowało zapowiedzi wrześniowego protestu. Oficjalny przekaz, ocierający się o propagandę, był prosty: polska ochrona zdrowia idzie w dobrym kierunku, a pracownikom żyje się dostatniej. A nawet jeśli nie wszystkim, to tym, którzy są skłonni do dialogu z rządem na pewno. Relacje między organizacjami zrzeszającymi pracowników medycznych – również samorządami i związkami zawodowymi lekarzy i lekarzy dentystów, pielęgniarek i położnych – były żadne. Po przeforsowaniu rządowego kształtu ustawy o minimalnych wynagrodzeniach pracowników medycznych kontakty praktycznie ustały. Ministerstwo Zdrowia co prawda próbowało rozmaitych „podchodów”, wystosowując zaproszenia do pojedynczych osób (np. prezesa Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie czy też, na ostatniej prostej przed protestem, nowego przewodniczącego Porozumienia Rezydentów), ale lekarze stawiali sprawę jasno: – Albo rozmowy w szerszym, reprezentatywnym dla pracowników medycznych gronie, albo wcale.

 

Fot. Małgorzata Solecka  

 

Próby rozgrywania środowiska spełzły na niczym, więc rzutem na taśmę, przy okazji Forum Ekonomicznego w Karpaczu, minister zdrowia podjął próbę „nawiązania dialogu”. Cudzysłów uzasadniony, bo – przywołując klasyka, mistrza Stanisława Bareję – była to próba grubymi nićmi szyta, bo i w czasie spotkania w Karpaczu, i w piątek resort zdrowia zrobił wiele, by zdezawuować w oczach opinii publicznej postulaty i samych medyków: najpierw rzecznik Ministerstwa Zdrowia poinformował, że postulaty są mało konkretne i w związku z tym organizacje pracowników ochrony zdrowia zostały poproszone o ich doprecyzowanie, a kilka godzin później minister Adam Niedzielski oszacował, że koszt realizacji „skonkretyzowanych” postulatów przekracza rocznie 100 mld zł, porównał żądania protestujących do domagania się lotu na Marsa i oświadczył, że medykom nie chodzi o dialog, a o eskalowanie konfliktu, a on w żadnym teatrze uczestniczyć nie będzie. W międzyczasie resortowi udało się, dzięki dwustronnym rozmowom (warto przypomnieć, że takich rozmów minister konsekwentnie odmawiał innym organizacjom pracowników ochrony zdrowia, twierdząc, że właściwą platformą jest Rada Dialogu Społecznego) uzyskać deklarację samorządu farmaceutów o nieprzyłączaniu się do protestu.

Wydaje się, że to właśnie wydarzenia 48 godzin poprzedzających sobotnią manifestację stoją za rekordową frekwencją i mobilizacją różnych grup zawodowych. Na trasie można było usłyszeć deklaracje, że decyzja o przyjeździe do Warszawy zapadła spontanicznie w piątek, po słowach Niedzielskiego o locie na Marsa. Lekarze, pielęgniarki, diagności organizowali przyjazdy nie tylko autokarami (te były zawczasu w większości wypełnione), ale i własnym transportem. I choć demonstracja miała w stu procentach charakter pokojowy (manifestanci nawet nie patrzyli w stronę kordonów policji, chroniących siedzibę Ministerstwa Zdrowia czy Pałacu Prezydenckiego), to determinacja powinna zrobić wrażenie – przede wszystkim na decydentach. Trudno abstrahować przecież od faktu, że minister zdrowia wszedł na ścieżkę kolizyjną (a może tylko wrzucił kolejny, wyższy, bieg bo na tej ścieżce pozostawał już od pewnego czasu) ze środowiskiem medyków dosłownie na progu następnej fali pandemii.

Małgorzata Solecka  

Możliwość komentowania została wyłączona.