Ministrowie zdrowia oraz finansów uzgodnili zmiany w zasadach odprowadzania składki zdrowotnej dla przedsiębiorców. Są co najmniej dwie informacje: jedna raczej dobra, druga - bardzo zła. Zacząć wypada od tej dobrej, a na pewno - lepszej.

Przedsiębiorcy i samozatrudnieni będą płacić składki niższe i przede wszystkim - to jest zasadnicza część tej informacji - w bardziej logiczny sposób. Bo Polski Ład, z jednej strony częściowo powiązał składkę zdrowotną opłacaną przez przedsiębiorców z poziomem ich przychodów, z drugiej posunął to do absurdu, każąc odprowadzać składkę w przypadku np. sprzedaży komputera czy samochodu należącego do firmy. Tak być nie powinno i tak nie będzie. Niestety, razem z wodą z wanienki ministrowie umówili się, że wyleją również dziecko, a tego robić zdecydowanie się nie powinno.

Przedsiębiorcy nie mogą być bardziej uprzywilejowani w zakresie danin publicznych niż pracownicy - a wszystko wskazuje, że rząd Donalda Tuska takie zmiany planuje. Nie jest normalne, jeśli pracownik etatowy zarabiający płacę minimalną ma płacić składkę wyższą niż przedsiębiorca, dla którego podstawą oskładkowania ma być 75 proc. płacy minimalnej, przy dochodach do dwóch średnich krajowych. To jawnie niesprawiedliwe, na co zwraca uwagę nie tylko Lewica, której politycy podkreślają, że żadnych koalicyjnych uzgodnień w tej sprawie nie było, ale też Trzecia Droga, która w marcu 2024 roku zmiany w składce zdrowotnej wyciągnęła wysoko na sztandary, grożąc nawet wyjściem z koalicji, jeśli rząd nie dotrzyma obietnic, złożonych przez TD (ale też Koalicję Obywatelską) w trakcie kampanii. Trzecia Droga nawiązywała do obietnicy przywrócenia stanu sprzed Polskiego Ładu, co minister finansów uznał za nierealne, ale okazało się, że w tzw. międzyczasie ugrupowania Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza dopracowały się (?) lepszego rozwiązania: kilka dni po konferencji ministrów Ryszard Petru, poseł Polski2050 stwierdził, że zmiany tylko dla przedsiębiorców są błędem, że muszą nimi zostać objęci również pracownicy etatowi. Wszyscy podatnicy mieliby płacić składki w jednej z trzech, zależnych od przychodów, wysokości: 300 zł, 525 zł lub 700 zł miesięcznie. W ten sposób, dowodzi Petru, składka zdrowotna przestałaby być podatkiem.

Jakie to miałoby konsekwencje dla budżetu ochrony zdrowia, można się tylko domyślać. Już propozycja rządowa budzi wątpliwości. Duża część ekspertów, w tym związanych z organizacjami przedsiębiorców. Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich, który na początku roku prezentował - w imieniu FPP - kompleksowy pomysł na reformę finansów ochrony zdrowia, mającą na celu ich ustabilizowanie, komentując propozycje rządu wskazywał przede wszystkim na koszty - system ochrony zdrowia straci na tej operacji, oczywiście jeśli propozycje się utrzymają - ok. 5 mld zł. Minister zdrowia uspakaja, że finanse NFZ nie są zagrożone, bo chroni je tzw. ustawa 7 proc. PKB na zdrowie i rząd będzie musiał zrekompensować ubytek. Zresztą jeszcze zanim Izabela Leszczyna porozumiała się z ministrem finansów na temat zmian w składce, złożyła publicznie szereg obietnic dotyczących finansowania ochrony zdrowia. Występując podczas Kongresu Wyzwań Zdrowotnych w Katowicach (7-8 marca) Leszczyna stwierdziła m.in., że będzie dążyć do przynajmniej częściowego przywrócenia dotacji przedmiotowej z budżetu na zadania, które w tej chwili (od nowelizacji ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty z końca 2022 roku) finansuje ze środków pochodzących ze składek zdrowotnych NFZ. W tym kontekście wymieniła m.in. ratownictwo medyczne, jako zadanie, które powinno być opłacane i utrzymywane z budżetu państwa.

Minister Leszczyna mówiła również sporo o środkach europejskich - do polskiej ochrony zdrowia z Krajowego Planu Odbudowy ma trafić 16 mld zł. I to właśnie te pieniądze spędzają, a w każdym razie spędzać powinny, sen z powiek wszystkim zainteresowanym poziomem nakładów na zdrowie. Leszczyna była o to pytana w Katowicach wprost, ale uniknęła jednoznacznej odpowiedzi, natomiast pojawiają się informacje, że resort finansów chce wliczania tych środków do puli wydatków na zdrowie. To dobrych 7-8 proc. obecnych nakładów, więc jeśli rzeczywiście taki miałby być plan, Fundusz w najbliższym czasie (choć jeszcze nie w tym roku) może odczuć perturbacje. I pod znakiem zapytania, oczywiście, stanie konieczność rekompensowania ubytku związanego ze zmianami w składce dla przedsiębiorców.

Najtrudniejsze jednak jest to, że dyskusje dotyczące składki zdrowotnej dla przedsiębiorców kompletnie odsunęły na dalszy plan rozmowy na temat zmian w finansowaniu ochrony zdrowia i tego, że nie możemy oczekiwać wydolnego systemu, zapewniającego akceptowalną jakość i dostępność do świadczeń, systemu na miarę średniej unijnej, skoro utrzymujemy go za niemal najniższe w UE nakłady. Nie widać też żadnej gotowości wśród polityków (za wyjątkiem Lewicy) do podjęcia tematu, jak przełamać tę kwadraturę koła. Posługując się zafałszowanym wskaźnikiem, obliczanym według ustawowej metodologii, politycy Koalicji 15 X, tak jak wcześniej robili to politycy PiS, twierdzą wręcz, że nakłady na ochronę zdrowia są rekordowe, historycznie wysokie a pieniędzy nadal będzie przybywać, można więc mnożyć oczekiwania i wobec systemu i wobec jego pracowników.

Czy środki, jakie wydajemy na zdrowie, pozwalają nam w tej chwili osiągnąć cel, czyli dobrą kondycję zdrowotną społeczeństwa? Nie! Żyjemy istotnie krócej, chorujemy istotnie częściej, choroby diagnozujemy istotnie później. Pułap 5 proc. PKB wydatków publicznych jest istotnie niższy od średniej naszego regionu, państw o podobnym poziomie rozwoju - mówiła tymczasem dr Małgorzata Gałązka-Sobotka podczas jednego z panelu Kongresu Wyzwań Zdrowotnych, poświęconego właśnie finansowaniu ochrony zdrowia. Ekspertka przypomniała, że składka zdrowotna, jaką płacą Polacy (a raczej część Polaków, większość, ale są istotne grupy, uprawnione do korzystania ze świadczeń zdrowotnych, które składek nie płacą wcale lub płacą je w minimalnej wysokości) należy do najniższych w Europie, co przekłada się i na średnią długość życia, i na mniejszą liczbę lat życia w zdrowiu, późniejsze diagnozowanie chorób a co za tym idzie - na ich droższe i jednocześnie mniej skuteczne leczenie. - Nie powinniśmy porównywać się do Norwegii, Szwajcarii czy nawet Niemiec i Austrii. Patrzmy na Czechy, które co prawda są mniejszym krajem, ale swój sukces zawdzięczają temu, że udało się im osiągnąć konsensus w podstawowej sprawie: że w zdrowie warto inwestować - przekonywała.

Ani dr Gałązka-Sobotka ani inni eksperci nie mają wątpliwości, że z jednej strony Polacy nie są gotowi na podwyższanie składki, ani nie ma w tej chwili klimatu politycznego do rozpoczynania takiej dyskusji. - Na pewno więcej nie chcą płacić zamożni i średnio zamożni. Ci, którzy i tak korzystają z usług prywatnego sektora. Bardziej skłonni byliby dopłacić do składki zdrowotnej, pod warunkiem, że rzeczywiście mieliby z tego zwrot np. w postaci lepszej dostępności ci, którzy zarabiają wyraźnie mniej. Tych osób na prywatną ochronę zdrowia nie stać, więc racjonalnie analizują, że może warto byłoby zapłacić np. 30 zł więcej miesięcznie, gdyby to „coś” dało - tłumaczyła, przywołując wyniki badań prowadzonych wprawdzie kilka lat temu (podczas trwającej rok konferencji „Wspólnie dla zdrowia” 2018-2019), ale – jak się wydaje – ciągle aktualnych. Ważnym wnioskiem, jaki płynął z tych badań, była wysoka akceptacja dodatkowego (obowiązkowego) ubezpieczenia pielęgnacyjnego, które miałoby poprawić jakość i dostępność opieki długoterminowej, czyli obszaru, który w polskim systemie dopiero zaczyna się rozwijać.

Politycy powinni podejmować decyzje, których rezultatem byłoby przymnożenie pieniędzy systemowi ochrony zdrowia. Podejmują decyzje idące w odwrotnym kierunku lub co najmniej niejednoznaczne, które mogą zaszkodzić budżetowi Narodowego Funduszu Zdrowia, systemowi, pracownikom i przede wszystkim pacjentom. Co prawda prezes NFZ Filip Nowak publicznie zapewnia o zdolności płatnika do dostosowania się do ram finansowych, jakie wyznaczają decyzje rządu, ale o drugiej stronie medalu czyli wycenach świadczeń, niedostosowanych do rzeczywistych kosztów, przedstawiciele Funduszu już nie wspominają. Mówią o nich za to głośno zarządzający placówkami medycznymi, których każda informacja o możliwym zmniejszeniu nakładów na zdrowie nie tyle dziwi, co przeraża.

Małgorzata Solecka

Możliwość komentowania została wyłączona.