W budżecie NFZ w 2023 roku będzie o 4,8 mld zł więcej niż planowano - wynika z nowelizacji planu finansowego Funduszu, jaki pod koniec maja opiniowały sejmowe komisje zdrowia oraz finansów publicznych. Z kolei minister zdrowia obiecuje, że do podmiotów leczniczych trafi ok. 7,5 mld zł więcej. Te pieniądze mają zrekompensować szpitalom i poradniom wyższe koszty funkcjonowania. Jednak „więcej” nie zawsze znaczy „więcej”. Dlaczego?

1 lipca 2023 roku podmioty lecznicze czeka kolejna operacja zwiększenia wynagrodzeń minimalnych w związku ze zmianą kwoty bazowej w ustawie o sposobach ustalania minimalnego wynagrodzenia pracowników medycznych. Na podwyżkach wynagrodzeń (tak naprawdę bardziej zasadne byłoby tu określenie „waloryzacja”, bo płace minimalne dzięki zmianie kwoty bazowej nominalnie wzrosną, ale biorąc pod uwagę roczny wskaźnik inflacji, nie wygrają z nią) się jednak nie skończy - dyrektorzy szpitali będą musieli również zmierzyć się z podwyższeniem kwot umów cywilnoprawnych, jakie zawierają m.in. z lekarzami, pielęgniarkami czy fizjoterapeutami, którzy nie pracują na etatach, jak i z firmami, w przypadku outsourcingu usług (tu bodźcem będzie przede wszystkim wzrost ogólnie obowiązującej płacy minimalnej).

W ubiegłym roku 1 lipca przyniósł podmiotom leczniczym koszmar - dodatkowe przychody, wynikające z podwyższonych przez Ministerstwo Zdrowia (po wyliczeniach AOTMiT) wycen, nie zrekompensowały kosztów i zwłaszcza szpitale, których przychody w większości pochodzą z ryczałtu, znalazły się w finansowych opałach. Czy w tym roku będzie inaczej?

Ministerstwo Zdrowia szacuje, że 15 mld zł w skali roku powinno wystarczyć do pokrycia dodatkowych kosztów świadczeń i takie pieniądze obiecuje skierować do świadczeniodawców. Problem polega na tym, że nie będą to żadne dodatkowe środki. 4,8 mld zł w lwiej części pochodzi bowiem z wyższego spływu składki (widać jednak wyraźnie, że w tym roku ten coroczny składkowy „bonus” nie jest imponujący), i te pieniądze i tak musiałyby trafić do systemu. Reszta pieniędzy to wyższe przychody z odsetek bankowych od lokat oraz - jak mówi prezes NFZ Filip Nowak środki z funduszu zapasowego i rezerwy ogólnej. W sumie, w drugim półroczu 2023 roku, 7,5 mld zł.
Jak jednak zwracają uwagę eksperci Federacji Przedsiębiorców Polskich, zmiana planu finansowego Funduszu, choć przynosi nowe miliardy złotych, nie zwiększa wcale, realnie, nakładów na zdrowie. Powód? PKB Polski rośnie szybciej, niż pieniądze w systemie ochrony zdrowia. Jeszcze w marcu FPP w Monitorze Finansowania Ochrony Zdrowia szacowała, że realny odsetek wydatków publicznych na zdrowie względem PKB wyniesie w tym roku 5,11 proc., w tej chwili ten szacunek spadł do 5,07 proc. W metodologii ustawy 7 proc. PKB na zdrowie wypadamy oczywiście dużo lepiej - w tym roku publiczne nakłady na zdrowie liczone wobec PKB sprzed dwóch lat będą oscylować wokół 6,5 proc. Powodów do radości jednak nie ma - to efekt dwóch lat skumulowanej inflacji, która nominalnie rozdęła wartość PKB z 2023 roku do ostatniego roku sprzed gwałtownego skoku inflacji, jaki miał miejsce w 2022 roku.
Jak mówił podczas prezentacji Monitora Łukasz Kozłowski, główny ekonomista FPP, rok 2023 jest ostatnim, w którym mapa drogowa dochodzenia do 7 proc. PKB (N-2) zrealizuje się bez dotacji z budżetu państwa. Już w 2024 roku konieczna będzie, zdaniem eksperta, dotacja w wysokości minimum 11 mld zł, by według ustawowej metodologii osiągnąć minimalny próg zapisany w ustawie, czyli 6,2 proc. To oznaczać będzie, oczywiście, potężne tąpnięcie w realnych nakładach na zdrowie - mogą spaść poniżej 5 proc. - skoro w tym roku uda się osiągnąć poziom 6,5 proc. Szczegóły - łącznie z odpowiedzią Ministerstwa Finansów dotyczącą wysokości ewentualnej dotacji - poznamy na początku czerwca, gdy resort zdrowia otrzyma komplet wskaźników makroekonomicznych, koniecznych do przygotowania planu finansowego Funduszu na kolejny rok. Ponieważ, jak wszystko wskazuje, fundusz zapasowy i rezerwa ogólna zostaną po 2023 roku praktycznie wyzerowane, wiele wskazuje, że rok 2024 może okazać się rokiem wyjątkowo chudym (bez sugestii, że poprzednie lata były w ochronie zdrowia „tłuste”). O tym, że w przyszłym roku dotacja z budżetu najprawdopodobniej będzie niezbędna (do tej pory, mimo uchwalenia ustawy 6 proc. PKB na zdrowie w 2017 roku i jej nowelizacji do 7 proc. PKB, budżet państwa ani raz nie wyłożył dotacji podmiotowej, coraz wyższe „ustawowe” progi pokonywane były dzięki metodologii N-2 i świetnej kondycji gospodarki, rosnącym wynagrodzeniom i rosnącemu rynkowi pracy, jak podkreślają ekonomiści, rezerwy w gospodarce właśnie są na wyczerpaniu, o czym świadczy niższy, procentowo i nawet kwotowo, przyrost dodatkowej składki zdrowotnej).

Gdy minister zdrowia mówi: „jeszcze nigdy system ochrony zdrowia nie był tak finansowo doceniany”, media donoszą o tym, „jak nas piszą” ci, którzy nas widzą z dystansu.

„Niedofinansowanie systemu, a co za tym idzie wysoki wskaźnik współpłacenia pacjentów, to poważne bolączki polskiej ochrony zdrowia. Z analizy greckiego Instytutu Badań Polityczno-Ekonomicznych i Społecznych IPOKE wynika, że polska ochrona zdrowia znajduje się w grupie najbardziej niedofinansowanych systemów w UE”.

To fragment analizy prof. Johna Yfantopoulosa, badacza Instytutu Badań Polityczno-Ekonomicznych i Społecznych IPOKE, autora analizy „Wpływ niedoinwestowania na dostępność leków i usług zdrowotnych w Polsce". Autor skupia się na rekordowo wysokich dopłatach polskich pacjentów do leków, ale to jeden z wielu problemów, z jakim mierzy się system i polscy pacjenci. I nie zmienią tego obietnice wyborcze w postaci obniżenia granicy wieku uprawniającej do bezpłatnych leków z 75 do 65 lat oraz wprowadzenie bezpłatnych leków dla dzieci i młodzieży. Zwłaszcza ta ostatnia zapowiedź to czysty PR - koszty operacji eksperci oceniają na ok. 100-160 mln zł, co będzie stanowić niewielki odsetek kosztów całego programu (jego wartość ma oscylować wokół 2-2,6 mld zł). Zwiększenie kosztów programu bezpłatnych leków o kolejne grupy, przy obecnym stanie prawnym, musi się odbyć kosztem innych świadczeń, bo budżet państwa od 1 stycznia 2023 roku nie dokłada się do realizacji sztandarowego programu rządów PiS. Program Leki 75 Plus finansowany jest ze składek zdrowotnych - i tak samo finansowane będą leki dla innych uprawnionych grup.
Końcówka maja 2023 roku przyniosła zaś odpowiedź, jak w praktyce wygląda „neutralność” uchwalonej pół roku wcześniej nowelizacji ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty, która przesunęła finansowanie kilku zadań z budżetu ministra zdrowia do NFZ. Przy okazji procedowania ustawy o niektórych zawodach medycznych PiS przeprowadziło „koncert wrzutek” w postaci poselskich poprawek - m.in. dotyczących systemu ratownictwa medycznego. Poprawek uzgodnionych ze stroną rządową i przez rząd popartych, trzeba doprecyzować. Clou to określenie na poziomie 10 proc. odsetka zespołów ratownictwa medycznego z lekarzem na pokładzie (uzasadnienie? Lekarze nie chcą pracować w pogotowiu ratunkowym i nie ma pieniędzy, by ich zatrudniać za stawki, które ewentualnie mogłyby ich do tego skłonić) oraz – uwaga! – wydłużenie mediany czasu dojazdu karetki „S” z 8 do 20 minut (poza miastem – z 15 do 20 minut).

Po medialnej burzy, jaka się rozpętała wokół tych zmian resort zdrowia na Twitterze ogłosił „odwołanie” poprawki (podczas prac Komisji Zdrowia wiceminister Piotr Bromber zignorował zupełnie argumenty opozycji). Wydaje się, że poza kwestią ewidentnego psucia procesu legislacyjnego zgłoszone poprawki są dowodem na dość dramatyczne poszukiwanie oszczędności w systemie, nawet w najbardziej newralgicznych jego segmentach. Jeśli zaś nawet nie chodzi o szukanie oszczędności (wariant optymistyczny), to na pewno o „dostosowanie przepisów do realiów”, czyli o nic innego jak przyznanie, że na więcej nas nie stać. Mimo że, przywołując słowa Adama Niedzielskiego ponownie, „jeszcze nigdy system ochrony zdrowia nie był tak finansowo doceniany”.

Małgorzata Solecka 

Możliwość komentowania została wyłączona.