Choć protest trwa już ponad dwa lata, nadal często pojawia się pytanie, o co w nim tak naprawdę chodzi? Czy jest to tylko bunt pazernych rezydentów, którzy żądają podwyżek? Czy rzeczywiście są w stanie poświęcić dobro pacjenta dla własnych celów? Obecnie w całej Polsce aż huczy od kolejnych informacji o zamykanych oddziałach. Są województwa, w których do protestu przyłączyło się rzeczywiście większość rezydentów oraz specjalistów, a te osoby, które nie wypowiedziały opt-out, również postanowiły wypowiedzieć go w styczniu.

Obecnie w całej Polsce aż huczy od kolejnych informacji o zamykanych oddziałach. Są województwa, w których do protestu przyłączyło się rzeczywiście większość rezydentów oraz specjalistów, a te osoby, któ- re nie wypowiedziały opt-out, również postanowiły wypowiedzieć go w styczniu.

W województwie pomorskim do września 2017 r. brakowało osób, które zaangażowałyby się w protest. Owszem, część z nich, tak jak ja, wzięły udział w przemarszach w Warszawie, ale mimo to chyba nie do końca rozumieliśmy sens tych działań. Dopiero protest głodowy oraz liczne spotkania przy jego okazji odmieniły nasz punkt widzenia. Obecnie na ochronę przeznacza się 4,8% zdrowia, a powinno to być 6,8% PKB. W efekcie na pacjenta, leki, zabiegi oraz badania przeznacza się o 2% za mało środków, aby według Światowej Organizacji Zdrowia utrzymać polską ochronę zdrowia w minimalnym standardzie. Jeśli się przeanalizuje, czym tak naprawdę jest te 2%, to jest to prawie o połowę więcej pieniędzy niż było przeznaczane do tej pory. A co można by było zrobić z tą kwotą? Przede wszystkim zatrudnić dodatkowych pracowników, na przykład sekretarki medyczne, zwiększyć liczbę wykonywanych procedur oraz pomóc najbiedniejszym pacjentom w zakupie leków, szczególnie przeciwkrzepliwych, które są na tyle drogie, że większości pacjentów na nie nie stać.

Brak systemu informatycznego

Od 20 lat w Polsce próbuje się stworzyć system informatyczny. Przeznaczono na ten cel ogromną kwotę pieniędzy, a do tej pory nie ujrzał światła dziennego. W tym samym czasie na Śląsku od lat taki system funkcjonuje. Każdy pacjent ma swoją kartę, w gabinecie jest czytnik. Dzięki temu niezależnie od tego, czy pacjent trafi do POZ czy do szpitala, lekarz widzi wszystkie leki, rozpoznania oraz zabiegi, jakie pacjent miał dotychczas wykonywane. Nie trzeba wielokrotnie powielać tych samych informacji oraz zaoszczędza się w ten sposób mnóstwo środków, ponieważ jest wówczas kontrola zlecanych skierowań oraz wypisywanych recept i zwolnień. Dla nas w województwie pomorskim jest to marzenie ściętej głowy…. Z zazdrością możemy co najwyżej posłuchać opowieści kolegów z południa Polski o tym, jak o wiele łatwiej im się pracuje dzięki temu systemowi. Rząd ma też gotową receptę na to, jak rozszerzyć go na resztę kraju, ale żeby to zrobić, znowu potrzebne są fundusze, a skąd je wziąć, skoro już obecnie wykonywane są zabiegi ponad limit, za które nikt nie chce zapłacić?

Podzielone środowisko

Dzięki protestowi udało się dosłownie „wyrwać” z budżetu państwa pewną sumę pieniędzy, na którą nie moglibyśmy inaczej w ogóle liczyć. Pozwoliło to na sfinansowanie dodatkowych zabiegów pod koniec zeszłego roku oraz na zwiększenie pensji dla rezydentów. Niestety, doszło też jednak do sytuacji paradoksalnej, w której rezydent rozpoczynający specjalizację ma o kilkaset złotych więcej niż lekarz bardziej doświadczony. Nie miejmy jednak złudzeń, było to wyłącznie zagranie polityczne, mające na celu skłócić środowisko medyczne. Gdzieniegdzie się to udało. W innych miejscach specjaliści, słusznie z resztą, zażądali podwyżek. Nasze środowisko jest również podzielone, jeśli chodzi o kwestię opt-outów. Otóż posiadanie opt-out wiąże się z łamaniem kodeksu prawa pracy. Miał to być tylko chwilowy zabieg po wstąpieniu do Unii Europejskiej, a stał się normą, niejednokrotnie wpływającą na to, że lekarz jest przepracowany, prawie nie spędza czasu z własną rodziną, jest bardziej narażony na popełnienie błędu medycznego oraz przede wszystkim nie ma czasu na samokształcenie, a to powinno być najważniejsze w okresie rezydentury.

Niedouczeni rezydenci 

To jest jedyny taki czas, kiedy lekarz ma okazję odbyć staże na różnych oddziałach, uczyć się od swojego kierownika specjalizacji oraz mieć możliwość czytania podręczników i odbywania kursów. Ten czas jest jednak niejednokrotnie zmarnowany, ponieważ jest nas lekarzy tak mało, że nie ma komu obstawić liczne dyżury i rezydenci są zmuszeni do zapychania kolejnych luk dyżurowych na NOCH lub SOR. W efekcie rezydent kończy specjalizację z o wiele mniejszą wiedzą i ogólnym doświadczeniem, niż powinien, bo zamiast być na przykład na oddziale internistycznym w ramach stażu kierunkowego i czerpać stamtąd wiedzę, musiał wziąć kolejny dyżur chirurgiczny. Może taki lekarz będzie ogólnie dobrym chirurgiem, ale marnuje swoją szansę na to, by zdobyć wiedzę z nieco innego zakresu, na pacjenta powinno się przecież patrzeć holistycznie.

Co będzie?

W województwie pomorskim dopiero w najbliższych miesiącach okaże się, jaki efekt przyniesie wypowiedzenie opt-outów. Zachęcałabym jednak, by w miarę swoich możliwości ograniczyć liczbę godzin i postarać się wziąć udział w zadbaniu o to, by dla rządzących ochrona zdrowia rzeczywiście stała się priorytetem, bo to jedyna szansa, by pozyskać fundusze, na które w innym razie nie mielibyśmy szans. Chwilowe trudności przełożą się na to, że przez kolejnych kilkadziesiąt lat pacjent będzie otoczony właściwą opieką i nie będzie się musiał martwić, że jego lekarz wyjeżdża zagranicę, a on sam musi zmienić przychodnię, bo nie ma już komu go leczyć.

Ewa Budny

Możliwość komentowania została wyłączona.