Fot. Paweł Kula/www.sejm.gov.pl

Uchwalenie obywatelskiego projektu ustawy, powołanie ponadpolitycznego zespołu, który w ciągu trzech miesięcy przygotuje projekt ustawy dotyczący zwiększenia nakładów na ochronę zdrowia do poziomu 9 proc. PKB w ciągu dekady lat i drugiego, który do końca kadencji przygotuje projekt kompleksowej reformy służby zdrowia. Takie warunki usłyszeli nieliczni posłowie, którzy wzięli udział w pierwszym czytaniu obywatelskiego projektu ustawy o warunkach zatrudnienia w ochronie zdrowia.

– Dajemy politykom i rządowi czas do końca września 2017 roku na spełnienie naszych warunków. Jeśli to tego czasu postulaty nie zostaną spełnione, od 2 października w siedzibie Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy rozpocznie się strajk. Strajk głodowy pracowników ochrony zdrowia, głównie młodych lekarzy, fizjoterapeutów i innych zawodów medycznych – zapowiedział Tomasz Dybek, pełnomocnik komitetu inicjatywy ustawodawczej.

Znów zły czas na rozwiązywanie problemów służby zdrowia  

Jeśli zapowiedź była poważna – a nic nie wskazuje, by miało być inaczej – chętni do takiej formy protestu powinni się już przygotowywać. Bo żaden z tych warunków, ani do końca września, ani do końca kadencji, spełniony być nie może.

Pierwsze czytanie obywatelskiego projektu przeszło przez Sejm niemal niezauważone – poza branżowymi mediami. Opinia publiczna, media głównego nurtu skupione były na relacjonowaniu i komentowaniu najostrzejszego w tej kadencji – i chyba w ostatnim ćwierćwieczu – kryzysu politycznego i konstytucyjnego, czyli forsowania przez Prawo i Sprawiedliwość zmian w sądownictwie. – To jest zły czas na dyskutowanie o problemach służby zdrowia – mieli usłyszeć od przedstawicieli opozycji lekarze, stojący pod Sejmem. Do tych słów odniósł się w swoim felietonie dr Krzysztof Bukiel, przewodniczący OZZL, przypominając, że od niemal trzech dekad zawsze jest „zły czas” dla służby zdrowia. To prawda. Ale prawdą jest też, że czas na dyskusję o warunkach zatrudnienia, o nakładach na ochronę zdrowia, podczas ostatniego przed wakacjami posiedzenia Sejmu, był po prostu fatalny. Nie z winy pracowników ochrony zdrowia, nie z winy Porozumienia Zawodów Medycznych, bo przecież nie oni decydowali o terminie pierwszego czytania. Projekt obywatelski utonął jednak w atmosferze politycznej wojny, merytoryczna dyskusja nad nim była nadzwyczajnie krótka (i jałowa), zaś decyzja Sejmu – do bólu przewidywalna.

Posłowie odesłali projekt do komisji. Mają nad nim pracować komisje zdrowia i finansów publicznych, a przedstawiciele PZM cieszą się z tej decyzji, mając nadzieję, że Komisja Finansów Publicznych, w której zasiadają posłowie mający lepsze „przełożenie” na resort finansów, pchnie temat nie tyle płac, co nakładów na zdrowie do przodu. Mówiąc inaczej, że jest szansa na zmianę.

Protest głodowy, urlopy na żądanie? 

Warto mieć nadzieję, ale nie warto tracić z oczu twardych faktów. A fakty są takie, że obywatelskie projekty ustaw grzęzną w parlamentach (nie tylko w tym). Albo u marszałka Sejmu, albo w komisjach sejmowych. I orzechy przeciw dolarom (a może powinno się teraz mówić „frankom szwajcarskim”?), że minie wrzesień, październik i listopad (intensywne prace nad ustawą budżetową!) a nad obywatelskim projektem nie pochyli się żaden z posłów.

Co wtedy? Protest głodowy robi wrażenie, ale czy będzie skuteczny? Rozmawiając z protestującymi medykami, nie tylko zresztą z lekarzami, słyszałam praktycznie jedno oczekiwanie: – Strajk z odejściem od łóżek pacjentów. Choćby w formie masowych urlopów na żądanie przez kilka dni. Ci, którzy są zdeterminowani do walki o lepsze warunki pracy (bo na przykład nie chcą wyjeżdżać za granicę) słusznie uważają, że czas symbolicznych gestów już się skończył – i to w dodatku już dość dawno. – Jeśli nie pokażemy siły, nikt się z nami nie będzie liczył – mówili mi młodzi lekarze.

To samo mówił w Sejmie Tomasz Dybek. Jeden z najbardziej poruszających fragmentów uzasadnienia obywatelskiego projektu ustawy dotyczył wcześniejszych kontaktów i rozmów z politykami, i szerzej – przedstawicielami rządu. Dybek relacjonował m.in. spotkanie przedstawicieli Porozumienia Zawodów Medycznych w Ministerstwie Finansów, na którym – co można sprawdzić w szczegółowej relacji, sprawozdanej na bieżąco – padła sugestia, że to środowisko medyczne powinno wywrzeć skuteczną presję na polityków i na opinię publiczną, by możliwe było zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia. Resort finansów sam z siebie nie czuje się ani uprawniony, ani powołany do inicjowania takiej dyskusji, mimo że na jego czele stoi przecież wicepremier, jednocześnie minister rozwoju. Nakłady na ochronę zdrowia ciągle jednak są w resorcie finansów umieszczane w kategorii „koszt”, nie „inwestycja”.

 

Co z realizacją ustawy o płacach minimalnych? 

W tym samym dniu, w którym posłowie zdecydowali o odesłaniu obywatelskiego projektu do komisji sejmowych, Kancelaria Prezydenta poinformowała, że Andrzej Duda podpisał rządową ustawę o płacach minimalnych pracowników wykonujących zawody medyczne. Ustawę, która została uchwalona przez Sejm w ciągu 36 godzin, i budzi ogromne kontrowersje zarówno wśród pracowników, bo przynajmniej w pierwszych dwóch latach podwyżki, jeśli będą, to symboliczne, jak i pracodawców – bo koszt tych symbolicznych podwyżek obciąży budżety placówek ochrony zdrowia, gdyż nie będzie miał pokrycia w wyższych kontraktach (uruchomione dodatkowe 2,1 mld zł z rezerw NFZ pójdą w pierwszej kolejności na pokrycie skutków wyższej płacy minimalnej obowiązującej od stycznia 2017 roku i wyższych stawek godzinowych dla zatrudnionych na umowy cywilno-prawne). Podpisanie przez prezydenta ustawy było przesądzone, mimo że na ostatnim etapie prac nad nią swoje poparcie dla projektu wycofała „Solidarność” ochrony zdrowia. Powód? Mimo że projekt od początku dotyczył wyłącznie zawodów medycznych, „S” chciała objęcia gwarancjami płac minimalnych wszystkich zatrudnionych w placówkach zdrowotnych. Odrzucenie tego postulatu przez resort zdrowia stało się przyczyną któregoś z kolei w ostatnich miesiącach „kryzysu” w stosunkach między „S” służby zdrowia a ministerstwem – „S” wycofała się nawet z prac zespołu trójstronnego, stawiając żądanie dymisji Konstantego Radziwiłła.

Dymisji jednak, wszystko na to wskazuje, nie będzie. Co więcej, wszystko wskazuje, że Konstanty Radziwiłł po kongresie PiS wyszedł politycznie wzmocniony. Dlaczego? Prezes Jarosław Kaczyński ogłosił, że likwidacja Narodowego Funduszu Zdrowia zostaje odłożona, przynajmniej o dwa lata. – To jest zadanie na kolejną kadencję – powiedział prezes PiS, zaznaczając, że wcześniej musi zostać przeprowadzona ocena działania Funduszu. Całkiem jest więc realne, że PiS zrezygnuje ze swojego sztandarowego hasła, niemal dogmatu, jakim była likwidacja Funduszu. Radziwiłł uniknie więc konieczności dokonywania akrobatycznych zabiegów legislacyjnych (nota bene – zupełnie nieprzygotowanych, bo ustawa o Narodowej Służbie Zdrowia, która miała stawiać NFZ w stan przewlekłej likwidacji, nie jest nawet w powijakach), co za tym idzie, będzie miał więcej szans na bieżące reagowanie na problemy, jakie z dużym prawdopodobieństwem pojawią się zaraz po 1 października, kiedy ruszy sieć szpitali.

Zadanie do wykonania: zmniejszyć kolejki 

Bo odkładając likwidację Funduszu, prezes PiS jednocześnie wyznaczył Radziwiłłowi konkretne zadanie. Ma zmniejszyć, może nawet zlikwidować kolejki. Co prawda Jarosław Kaczyński zawęził tę misję do nocnych kolejek, w których – według prezesa – nie mogą czekać zwłaszcza dzieci, jednak można być pewnym, że minister zdrowia będzie rozliczany z każdego medialnego doniesienia o rosnących (wbrew woli PiS) kolejkach, szczególnie do specjalistów. W budżecie NFZ na 2018 rok nakłady na AOS są niższe o ponad miliard złotych, co z pewnością nie poprawi dostępu pacjentów do lekarzy i do diagnostyki specjalistycznej. Zwłaszcza, że poradnie specjalistyczne, które będą funkcjonować przy „sieciowych” szpitalach, przejmą tylko niewielką część pacjentów. W ferworze prac nad ustawą o sieci szpitali mało kto zwrócił na przykład uwagę, że pacjentowi po hospitalizacji wizyty w poradni specjalistycznej będą przysługiwać… przez miesiąc. Po 30 dniach znajdzie się on w takiej samej sytuacji, jak pacjenci starający się dostać do specjalisty ze skierowaniem od lekarza POZ.

Jesień będzie również czasem intensywnych prac nad ustawą o POZ. Tutaj niespodzianek może być jeszcze więcej – ministerstwo skierowało do prac w rządzie (na Komitet Stały Rady Ministrów) projekt nie do końca uzgodniony ze środowiskiem POZ. Dr Jacek Krajewski, prezes Federacji Porozumienie Zielonogórskie, komentując decyzję resortu zdrowia, wyraził tylko nadzieję, że będzie jeszcze szansa poprawienia projektu zanim trafi do Sejmu… Bo gdy już się tam znajdzie, prawdopodobieństwo wprowadzenia najbardziej uzasadnionych i merytorycznych poprawek spadnie niemal do zera.

Małgorzata Solecka 

 

Możliwość komentowania została wyłączona.