W 2024 roku na zdrowie wydamy rekordowe 192 mld zł - mówił w trakcie debaty budżetowej minister finansów Andrzej Domański. - Wydamy 27 mld zł więcej niż w kończącym się roku - przekonywał premier Donald Tusk. Ale realny wzrost finansowania zdrowia w stosunku do planów, zostawionych przez rząd PiS, to tylko 1,1 mld zł - w tym pół miliarda złotych na program leczenia niepłodności metodą in vitro.
11 grudnia 2023 roku premier Mateusz Morawiecki wygłosił expose i zgodnie z wszystkimi przewidywaniami nie uzyskał wotum zaufania, a Sejm tego samego dnia powierzył misję tworzenia rządu Donaldowi Tuskowi. Następnego dnia, po expose i debacie, Koalicja 15 Października jednogłośnie udzieliła wotum zaufania rządowi Tuska, który następnego dnia zaprzysiągł prezydent Andrzej Duda. Ministrowie mogli przejąć resorty z rąk poprzedników - w tym Izabela Leszczyna, minister zdrowia.
Wielu ekspertów mówi o „misji straceńczej” wieloletniej posłanki Komisji Finansów Publicznych - a sam Tusk, jeszcze przed powołaniem rządu, gdy komentował niektóre decyzje personalne, nie ukrywał, że o wyborze Izabeli Leszczyny przesądziły właśnie jej kompetencje w obszarze finansów. Tusk zasugerował, że budżet ochrony zdrowia jest „gigantyczny” i że potrzeba kogoś, kto będzie niemal równy ministrowi finansów, by właściwie tym budżetem zarządzać, zwłaszcza że ma on rosnąć. Na razie, jak wynika z przedstawionego projektu budżetu na 2024 rok, mowy o wzroście co prawda nie ma, a analizy Federacji Przedsiębiorców Polskich, której eksperci w połowie grudnia przedstawili ostatnią w tym roku edycję Monitora Finansowania Ochrony Zdrowia są wręcz katastroficzne, bo pokazują rozwierającą się lukę nie tylko między potrzebami systemu, ale jego przychodami, wynikającymi z obecnych uregulowań prawnych dotyczących składki zdrowotnej oraz poziomem finansowania gwarantowanym w ustawie 7 proc. PKB na zdrowie w jej obecnym kształcie (czyli z metodą odnoszenia wydatków na zdrowie do PKB sprzed dwóch lat). W 2027 roku ta luka sięgnie blisko 90 mld zł.

To jednak (nieodległa) przyszłość. A co wydarzy się już za chwilę? 2024 rok będzie ciężki - to przesądzone. Punktem odniesienia będzie oczywiście rok 2023 w którym ochronie zdrowia nie dano odczuć niedostatku - jakkolwiek dziwnie by to zabrzmiało, tak właśnie było. Decyzja o zaplanowaniu potężnej, oscylującej wokół 12 mld zł, straty w planie finansowym Funduszu, czyli wydaniu niemal w całości funduszu zapasowego, stanowiła „poduszkę finansową” chroniącą przed skutkami nowelizacji ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty, przenoszących finansowanie takich zadań jak ratownictwo medyczne, szczepienia czy bezpłatne leki dla seniorów, dzieci i młodzieży oraz kobiet w ciąży z budżetu ministra zdrowia do NFZ. To około 7-8 mld zł. Gdy rząd PiS podejmował tę decyzję, opozycja protestowała – ale teraz nie słychać, by były plany (przynajmniej bliskie) powrotu do stanu sprzed 31 grudnia 2022 roku.
A potrzeby systemu są coraz większe. Koalicja Obywatelska obiecała w stu konkretach na pierwszych sto dni rządu zniesienie limitów na świadczenia zdrowotne, w tym świadczenia szpitalne. Pomijając sens takiego rozwiązania (wielu ekspertów uważa, że może być ono wręcz szkodliwe, bo ostatnią rzeczą jaką potrzebuje polska ochrona zdrowia jest utrwalenie wadliwej piramidy świadczeń i multiplikowanie hospitalizacji), to przede wszystkim ogromne koszty, szacowane, jak mówił Łukasz Kozłowski, główny ekonomista FPP, na ok. 25 mld zł. Takich pieniędzy w systemie nie ma - i nie będzie, choć Donald Tusk, prezentując budżet, powiedział, że finansowanie zwiększy się o 27 mld zł w stosunku do bieżącego roku. Na razie jednak zidentyfikowano tylko 17 mld zł, z czego 16 mld zł to wyższe przychody ze składki zdrowotnej – jednak już skalkulowane w planie finansowym Funduszu, omawianym przez komisje sejmowe kilka miesięcy temu. Realnie, dodatkowych środków, przybywa - patrząc na projekt budżetu - nieco ponad miliard złotych, z czego połowa to pieniądze na sfinansowanie programu in vitro.
A przecież na horyzoncie, bardzo bliskim, są do rozstrzygnięcia inne decyzje, również pociągające realne koszty (choć jeszcze nie wiadomo dokładnie, jakie). Jeszcze zanim powstał rząd Donalda Tuska marszałek Sejmu Szymon Hołownia zarządził pierwsze czytanie obywatelskiego projektu nowelizacji ustawy o minimalnych wynagrodzeniach pracowników ochrony zdrowia, projektu złożonego przez środowisko pielęgniarek i położnych. Jego dwa główne punkty to obligatoryjność kwalifikowania pracowników do grup zgodnie z kwalifikacjami posiadanymi a nie wymaganymi oraz podniesienie współczynników w czterech grupach, do których kwalifikowane są pielęgniarki. Już w trakcie pierwszego czytania posłowie pytali, czy projekt był konsultowany z innymi grupami zawodowymi (nie był) i podkreślali, że bez takich uzgodnień trudno sobie wyobrazić jego uchwalenie.
Koszty rozwiązań, jakie zaproponowały pielęgniarki oscylują wokół 10 mld zł. Ponieważ konieczne byłoby - i to plan minimum - podniesienie współczynników również dla innych grup (Elżbieta Gelert, wiceprzewodnicząca Komisji Zdrowia, powiedziała wprost, że nie wyobraża sobie, pozostawienia na obecnym poziomie ani współczynników obejmujących lekarzy, ani tych pracowników, którzy zarabiają najmniej), byłyby na pewno o dobrych kilka miliardów złotych wyższe. I choć pielęgniarki liczą na dobry dialog z nowym rządem, wiedzą, że uchwalenie ustawy w zaproponowanym przez nie kształcie jest praktycznie niemożliwe.
Komisja Zdrowia prace nad projektem obywatelskim odłożyła do czasu ukonstytuowania się nowego rządu, rozpoczną się one dopiero w 2024 roku. Rząd nie może odkładać ich w nieskończoność, bo ogranicza go data 1 lipca, gdy podmioty lecznicze będą musiały po raz kolejny przeprowadzić operację podwyżek wynagrodzeń, a już po wyborach posłowie i senatorowie obecnie rządzącego obozu deklarowali, że wcześniej ustawa zostanie poprawiona, choćby dlatego, że konieczne jest znalezienie bardziej skutecznego sposobu zagwarantowania finansowania ponoszonych przez świadczeniodawców wydatków. Czyli znów pieniądze.
Jednym z kluczowych problemów do rozstrzygnięcia w pierwszych miesiącach rządów niewątpliwie będzie też przyszłość otwartych w ostatnich dwóch latach kierunków lekarskich. To jeden z tematów, który bardzo mocno wybrzmiał podczas spotkania Izabeli Leszczyny z Naczelną Radą Lekarską. Przedstawiciele samorządu wskazywali na konieczność szybkiego odebrania możliwości kształcenia przyszłych lekarzy tym szkołom, które albo już mają negatywną opinię PKA, albo nie przejdą audytu, przeprowadzonego przez ministerstwa zdrowia i nauki. W tej sprawie mają za sobą coraz większe grono ekspertów i przede wszystkim rektorów akademickich uczelni medycznych, którzy również domagają się przywrócenia gwarancji jakości kształcenia.
Politycznych, jednoznacznych, deklaracji w tej sprawie jednak brak. Nie złożyła ich Izabela Leszczyna goszcząc w siedzibie NIL - stwierdziła jedynie, że oczywiście opowiada się za utrzymaniem wysokiej jakości kształcenia na kierunkach lekarskich, bo - podobnie jak inni pacjenci - chce być pewna, że będzie leczona przez dobrze wykształconych profesjonalistów, nie złożyła również w Sejmie podczas debaty nad budżetem na 2024 rok. Odnosząc się do obaw posłów PiS, że rząd Tuska będzie na potęgę zamykał nowe kierunki lekarskie, niwecząc starania rządów Zjednoczonej Prawicy o zwiększenie liczby lekarzy w Polsce, minister zdrowia zapewniła, że wszystkie uczelnie, które zagwarantują odpowiednią jakość kształcenia, będą mogły nadal kontynuować działalność kierunków lekarskich.
Środowisko lekarskie liczy również, że stosunkowo szybko - być może do połowy 2024 roku - uda się wprowadzić do politycznej debaty, a może nawet doprowadzić tę debatę do finału w postaci projektu lub przynajmniej uzgodnionych założeń - wokół systemu no fault. O tym, również, NRL rozmawiała z minister Leszczyną, a prezes lekarskiego samorządu zaprosił na spotkanie Rady ministra sprawiedliwości Adama Bodnara. Do którego, nota bene, skierował równocześnie prośbę o wycofanie z Trybunału Konstytucyjnego złożonego przez Zbigniewa Ziobrę wniosku o zbadanie zgodności z konstytucją ustawy o izbach lekarskich.

Małgorzata Solecka 

 

 

 

 

 

 

Komisja Zdrowia prace nad projektem obywatelskim odłożyła do czasu ukonstytuowania się nowego rządu, rozpoczną się one dopiero w 2024 roku. Rząd nie może odkładać ich w nieskończoność, bo ogranicza go data 1 lipca, gdy podmioty lecznicze będą musiały po raz kolejny przeprowadzić operację podwyżek wynagrodzeń, a już po wyborach posłowie i senatorowie obecnie rządzącego obozu deklarowali, że wcześniej ustawa zostanie poprawiona, choćby dlatego, że konieczne jest znalezienie bardziej skutecznego sposobu zagwarantowania finansowania ponoszonych przez świadczeniodawców wydatków. Czyli – znów pieniądze.
Jednym z kluczowych problemów do rozstrzygnięcia w pierwszych miesiącach rządów niewątpliwie będzie też przyszłość otwartych w ostatnich dwóch latach kierunków lekarskich. To jeden z tematów, który bardzo mocno wybrzmiał podczas spotkania Izabeli Leszczyny z Naczelną Radą Lekarską. Przedstawiciele samorządu wskazywali na konieczność szybkiego odebrania możliwości kształcenia przyszłych lekarzy tym szkołom, które albo już mają negatywną opinię PKA, albo nie przejdą audytu, przeprowadzonego przez ministerstwa zdrowia i nauki. W tej sprawie mają za sobą coraz większe grono ekspertów i – przede wszystkim – rektorów akademickich uczelni medycznych, którzy również domagają się przywrócenia gwarancji jakości kształcenia.
Politycznych, jednoznacznych, deklaracji w tej sprawie jednak brak. Nie złożyła ich Izabela Leszczyna goszcząc w siedzibie NIL – stwierdziła jedynie, że oczywiście opowiada się za utrzymaniem wysokiej jakości kształcenia na kierunkach lekarskich, bo – podobnie jak inni pacjenci – chce być pewna, że będzie leczona przez dobrze wykształconych profesjonalistów, nie złożyła również w Sejmie podczas debaty nad budżetem na 2024 rok. Odnosząc się do obaw posłów PiS, że rząd Tuska będzie na potęgę zamykał nowe kierunki lekarskie, niwecząc starania rządów Zjednoczonej Prawicy o zwiększenie liczby lekarzy w Polsce, minister zdrowia zapewniła, że wszystkie uczelnie, które zagwarantują odpowiednią jakość kształcenia, będą mogły nadal kontynuować działalność kierunków lekarskich.
Środowisko lekarskie liczy również, że stosunkowo szybko – być może do połowy 2024 roku – uda się wprowadzić do politycznej debaty, a może nawet doprowadzić tę debatę do finału w postaci projektu lub przynajmniej uzgodnionych założeń – wokół systemu no fault. O tym, również, NRL rozmawiała z minister Leszczyną, a prezes lekarskiego samorządu zaprosił na spotkanie Rady ministra sprawiedliwości Adama Bodnara. Do którego, nota bene, skierował równocześnie prośbę o wycofanie z Trybunału Konstytucyjnego złożonego przez Zbigniewa Ziobrę wniosku o zbadanie zgodności z konstytucją ustawy o izbach lekarskich.

Możliwość komentowania została wyłączona.