Jeśli będziemy nadmiernie luzować podejście do wypełniania przez szkoły prowadzące kształcenie na kierunkach lekarskich kryteriów, jakie każda uczelnia powinna spełniać, możemy narazić na problemy cały system kształcenia lekarzy - ostrzegają eksperci.
Kształcenie lekarzy, przede wszystkim kształcenie przed dyplomowe, było jednym z głównych tematów poruszanych w dyskusjach podczas październikowego Forum Rynku Zdrowia. - Temat budzi ogromne emocje. Nie będę mówić, negatywne czy pozytywne, ale nie ma wątpliwości, że jakość kształcenia młodych ludzi, którzy będą odpowiedzialni w przyszłości za zdrowie pacjentów jest sprawą najwyższej wagi - przekonywała podczas jednego z paneli prof. Agnieszka Piwowar, prorektor ds. studentów i dydaktyki Uniwersytetu Medycznego im. Piastów Śląskich we Wrocławiu.
Od października 2023 roku kształcenie na kierunkach lekarskich prowadzą 43 szkoły wyższe: rząd uważa to za sukces, środowisko lekarskie, eksperci oraz jak się wydaje obecna opozycja, która (wszystko na to wskazuje) za kilka tygodni przejmie władzę, za duże zagrożenie i dewastację jakości kształcenia.
- Nie ma żadnych wątpliwości, że jednym z najpoważniejszych wyzwań jest dostępność i jakość kadr medycznych - mówiła dr Małgorzata Gałązka-Sobotka, dziekan Centrum Kształcenia Podyplomowego i dyrektor Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego, wiceprzewodnicząca Rady NFZ, akcentując bardzo wyraźnie, że poprawa dostępności do kadr nie może zawierać nawet cienia kompromisu z komponentem jakości. - Musimy budować system projakościowy, co oznacza konieczność wypełniania przyjętych przepisów, określających wymogi stawiane podmiotom chcącym prowadzić kształcenie przyszłych lekarzy. Jeśli zapisany jest wymóg posiadania prosektorium, nie można zgadzać się na zapewnienia, że za kilka lat ono powstanie - wskazywała, przypominając, że gdy Uczelnia Łazarskiego starała się o zgodę na prowadzenie studiów na kierunku lekarskim, przepisy były traktowane „literalnie”. - My je tak traktowaliśmy.
Ekspertka przypominała równocześnie, że kształcenia medycznego nie można sprowadzać tylko do przekazywania wiedzy, bo jest w nie wpisane również uprawianie nauki, zaś podejście stawiające na czystą dydaktykę w części uczelni może skutkować wykształceniem lekarzy dwóch kategorii.
- Narasta we mnie złość. Nie mamy tego zweryfikowanego, nie wiemy, że szkoły dopuszczone do kształcenia lekarzy będą to robić źle - komentowała Małgorzata Zadorożna, dyrektor w Departamencie Rozwoju Kadr Medycznych w Ministerstwie Zdrowia, twierdząc, że również w poprzednich latach - jeszcze przed decyzją o radykalnym zwiększeniu liczby kierunków lekarskich - nie wszystkie uczelnie, dopuszczone do kształcenia przyszłych lekarzy, były w stu procentach gotowe w momencie uzyskiwania zgody. - To oczywiście byłoby optymalne, ale wiemy, że to jest proces - mówiła, podkreślając, że studenci „nowych” szkół mają ogromny żal o ton, w jakim toczone są spory wokół kształcenia. - Mówią, że uczą się tak samo ciężko jak koledzy z renomowanych uczelni, a słyszą choćby pomysły umieszczania na pieczątkach nazw ukończonych uczelni - przekazywała.
Jednocześnie przedstawicielka MZ przyznała, że zarówno resort zdrowia jak i nauki liczą się z możliwością poniesienia porażki przez część szkół i koniecznością cofnięcia decyzji o możliwości prowadzenia kierunku lekarskiego. - Nie musielibyśmy się zastanawiać, czy nowe uczelnie podołają zadaniu, gdyby znalazły się pieniądze i pozwolił uczelniom prowadzącym English Division ograniczyć lub zlikwidować te miejsca na rzecz zwiększenia liczby miejsc na studiach stacjonarnych w języku polskim - przekonywał podczas innego panelu prof. Zbigniew Gaciong, rektor Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Małgorzata Solecka