4 marca 2020 roku odnotowano w Polsce pierwszy przypadek zakażenia SARS-CoV-2. Mijają więc dwa lata, w których COVID-19 niemal całkowicie zdominował polskie życie społeczne, gospodarcze i polityczne. Atak Rosji na Ukrainę zepchnął temat pandemii w cień, co jest tym łatwiejsze, że mimo ciągle bardzo wysokiej liczby zakażeń i zgonów - zwłaszcza zgonów - nie ma wątpliwości, że piąta fala opada.

Nikt z rządu jeszcze nie ogłasza sukcesu. Nie padły słowa, że koronawirus jest już niegroźny i że nie trzeba się jego bać. Przeciwnie, premier Mateusz Morawiecki, ogłaszając 23 lutego wycofanie większości obostrzeń od 1 marca, mówił, że rozdział pandemii nie jest jeszcze zamknięty.

Dziwna to była data na ogłoszenie złagodzenia obostrzeń - poza obowiązkiem zasłaniania nosa i ust w zamkniętych przestrzeniach publicznych i zasadami kwarantanny i izolacji - znikają wszystkie sanitarne zasady bezpieczeństwa, a i w sprawie maseczek być może nastąpi całkowity odwrót, bo jest to jedno z obostrzeń, których i tak mało kto przestrzega. 23 lutego cały świat, Europa zwłaszcza, wpatrywały się w wiadomości z Kremla i Kijowa i z granicy rosyjsko-ukraińskiej. Gdy Centrum Informacyjne Rządu wieczorem 22 lutego podało poranną godzinę wspólnej konferencji prasowej ministra Adama Niedzielskiego i premiera Mateusza Morawieckiego, zaczęły się spekulacje, czy może nie chodzi o odejście z rządu tego pierwszego. Zniesienia obostrzeń owszem, spodziewano się, ale bliżej 10 marca, gdy liczba nowych zakażeń spadnie do mniej niż 10 tysięcy. I gdy już będzie można ocenić, czy pełny powrót do nauki stacjonarnej łącznie z likwidacją kwarantanny z kontaktu nie spowoduje odbicia krzywej zakażeń. Temat znoszenia restrykcji pandemicznych wydawał się przez kilka(naście) godzin mało prawdopodobny przede wszystkim dlatego, że ze względu na napiętą sytuację za wschodnią granicą Polski aktywność premiera powinna koncentrować się na zgoła innym obszarze.

Dziwna to była też konferencja, na której ogłoszono luzowanie - m.in. zniesienie limitów w sklepach, kinach, restauracjach czy otwarcie dyskotek, słowem nie wspominając o niskim, na tle Europy, poziomie zaszczepienia i schematem podstawowym, i dawką przypominającą. To, że w Polsce podstawowe szczepienia ma za sobą 58 proc. populacji (średnia dla UE/EFTA - 72 proc.), a trzecią dawkę przyjęło niespełna 30 proc. (średnia UE/EFTA -51 proc.), to - mówiąc najoględniej - problem, którego nie umniejszają komunikaty-zaklęcia Ministerstwa Zdrowia i jego agend, mówiące o wysokim stopniu immunizacji, którą społeczeństwo zawdzięcza dwóm ostatnim falom, zwłaszcza piorunująco szybko zakażającemu Omikronowi. Naturalna odporność, jeśli nie towarzyszy jej szczepienie, może okazać się zawodna, a to, czego eksperci są pewni - SARS-CoV-2 nie zniknie.

Dziwny to był przekaz, że jakoby przezwyciężyliśmy pandemię i idzie ku lepszemu (choć jeszcze nie jest dobrze), skoro w dniu konferencji zaraportowano kolejne ponad trzysta zgonów, zaś wskaźnik umieralności z powodu COVID-19 w Polsce (bieżących zgonów jest jednym z wyższych w Europie). Pod względem śmiertelności z powodu COVID-19 od początku pandemii w ostatnich dniach lutego zajmowaliśmy 17. Miejsce w świecie (jednak wśród państw nas wyprzedzających większość stanowią kraje liczące mniej niż pięć milionów mieszkańców, w tym bezpośrednio - Gibraltar z 33 tysiącami, co w istotny sposób zaburza statystyki). Polska ze wskaźnikiem 2940 zgonów w przeliczeniu na milion mieszkańców jest o krok od przekroczenia bariery 3 tysięcy (można się spodziewać, że tę granicę pokonamy akurat na dwulecie pandemii). Jednak te dane nie odzwierciedlają skali problemu - liczba zgonów nadmiarowych od początku pandemii sięga już 220 tysięcy. Eksperci uważają, że biorąc pod uwagę dramatycznie niską intensywność testowania (97 miejsce w świecie), liczbę zgonów z powodu COVID-19 należałoby pomnożyć przez 1,5. Być może nawet - przez dwa. W tym drugim przypadku dałoby to Polsce drugie miejsce w świecie, za Peru. Dokładnie takie samo, jakie w raporcie OECD (tylko za Meksykiem), zajęliśmy jesienią 2021 roku w raporcie OECD, analizującym sytuację w krajach wysokorozwiniętych od początku pandemii do października 2021 roku.

Dziwne były, w tym kontekście, rozważania premiera Mateusza Morawieckiego o tym, jakoby Polska skuteczniej chroniła życie swoich obywateli, niż „bogate kraje Europy Zachodniej”. Skąd ten pomysł? Premier, być może zainspirowany lutowym wyciekiem ze skrzynki mailowej Michała Dworczyka przypomniał sobie najwyraźniej swój konik z początkowych tygodni pandemii, gdy oskarżał kraje takie jak Szwecja czy Włochy o triażowanie pacjentów i odmawianie części z nich (ze względu na wiek) intensywnej terapii. Wiosną 2020 roku członkowie polskiego rządu poważnie rozważali złożenie Szwecji propozycji przejęcia części zakażonych seniorów, którym miano oferować jedynie morfinę - to wątek, który ujawniono właśnie w korespondencji Michała Dworczyka. Nie jest to jednak wątek nowy - w tym samym czasie Mateusz Morawiecki oburzał się na niektóre kraje Europy Zachodniej w wywiadzie dla „Gazety Polskiej”. Mówił o morfinie i o selekcji pacjentów - z jasnym przekazem, że Polska w tym czasie chroni każde życie.

To oczywiste kłamstwa. Choćby dlatego, że i w Polsce część seniorów zdążyła umrzeć wiosną 2020 roku w ośrodkach pomocy społecznej, zanim - przy bardzo niskiej liczbie zakażeń, bo przecież zamknęliśmy wszystkich w domach - nasze szpitale zdążyły się przeorganizować. Ale przede wszystkim dlatego, że Polska przeżyła swoją Lombardię, swoje Bergamo - jesienią 2020 roku. Odsetek zgonów poza szpitalami, zwłaszcza w najstarszych grupach wiekowych, wystrzelił wtedy w górę. Nie było tak, że na każdego czekało „łóżko covidowe”. To jednak również fałsz z powodów merytorycznych - w polskich szpitalach również kwalifikuje się pacjentów do intensywnej terapii. I nie wszyscy są podłączani do respiratora. W polskich szpitalach również podaje się lek - morfinę. No i jest to kłamstwo, gdy spojrzeć na liczby i wskaźniki zgonów, zarówno za całe dwa lata, jak i za dwie ostatnie fale pandemii, w których kraje UE już mogły uchronić swoich obywateli, dzięki szczepieniom, przed najcięższym przebiegiem COVID-19 i jego najtragiczniejszymi skutkami. Kraje Europy Zachodniej wywiązały się z tego zadania wręcz wzorowo, wiele z nich zaszczepiło ponad 95 proc. populacji powyżej 60 roku życia. Polski w tym gronie nie ma - co czwarta osoba w tej grupie wiekowej nie przyjęła ani jednej dawki szczepienia. Dziwna to linia obrony życia.

Fake newsy podawane na tak wysokim szczeblu mają wyjątkowo dużą siłę rażenia, choć akurat ta wypowiedź Mateusza Morawieckiego przeszła bez większego echa - kilkanaście godzin później Rosja zaatakowała Ukrainę i głos z Warszawy został całkowicie zagłuszony. Jednak, można być tego niestety niemal pewnym, wróci, gdy tylko sytuacja geopolityczna choć trochę się ustabilizuje. Czas podsumowań dwóch lat pandemii dopiero się zaczyna. Pandemia zresztą jeszcze się nie kończy i trudno powiedzieć, jak będzie wyglądać sytuacja za kilka tygodni. Jednym z nieprzewidywalnych czynników jest spodziewany i już będący w toku napływ uchodźców z Ukrainy. Wskaźnik zaszczepienia na Ukrainie nie przekracza 35 procent, a WHO w połowie lutego alarmowała, że Omikron dotarł właśnie na wschód Europy.

Eksperci przewidują, że do Polski może napłynąć - oczywiście nie od razu, nie w ciągu miesiąca nawet - trzy, a nawet pięć milionów uchodźców. Dać im schronienie trzeba - co do tego nie ma wątpliwości. Ale jest to również ogromne wyzwanie epidemiologiczne.

- Będą przybywać do nas osoby w znacznie gorszej niż średnia dla Polski formie zdrowotnej - komentował 25 lutego dr Paweł Grzesiowski, ekspert Naczelnej Izby Lekarskiej ds. pandemii COVID-19. Nie chodzi tylko o COVID-19 (nie będzie obowiązkowych testów dla przekraczających granicę, ale rząd sfinansuje i testy antygenowe i szczepienia przeciw COVID-19), ale również o odrę czy gruźlicę. - Trzeba te osoby od razu otoczyć opieką medyczną - apeluje dr Grzesiowski.

Małgorzata Solecka 

Możliwość komentowania została wyłączona.