Rekordowe wzrosty liczby zakażonych, rekordowe – choć wciąż małe w porównaniu do innych, rozwiniętych, krajów – liczby dziennie wykonywanych testów. Przekraczający 70-75 proc. wskaźnik zajętych łóżek covidowych oraz respiratorów. I kolejne obostrzenia, choć nadal bez wprowadzenia stanu wyjątkowego. Bez twardego lockdownu, z którym rząd, najwyraźniej, nie umie sobie poradzić od strony legislacyjnej.
W takim punkcie, pod koniec marca 2021 roku, jesteśmy – po trzynastu miesiącach pandemii, z której ciągle, najwyraźniej, nie nauczyliśmy się (zarówno rządzący jak i społeczeństwo) wyciągać właściwych wniosków. Gdy 25 marca odnotowano rekordowe ponad 34 tysiące zakażeń (przy ponad 100 tysiącach wykonanych testów, po raz pierwszy laboratoria przekroczyły tę „magiczną” granicę wydolności, którą, o czym warto pamiętać, teoretycznie osiągnięto dobrych kilka miesięcy wcześniej), rząd ogłosił pół-twardy lockdown: obostrzenia w handlu i usługach, zamknięcie żłobków i przedszkoli, ale bez zakazu przemieszczania się, bez zakazu opuszczania domu bez ważnej przyczyny (ta forma obostrzeń pandemicznych jest szeroko praktykowana w krajach Europy Zachodniej, której mieszkańcy – również Polacy – twierdzą, że nadużywamy słowa „lockdown”, opisując sytuację nad Wisłą), z co prawda zaostrzonymi limitami wiernych w kościołach, ale z otwartym pytaniem, dlaczego miałyby być przestrzegane, skoro nie były przestrzegane, przez wiele miesięcy, poprzednie?
Premier Mateusz Morawiecki, ogłaszając kolejny etap obostrzeń, zastrzegł, że może to nie być koniec, a rząd rozważy kolejny krok, łącznie z wprowadzeniem stanu nadzwyczajnego (np. stanu klęski żywiołowej), jeśli sytuacja „za dwa, trzy tygodnie” nie ulegnie poprawie. Jednak z perspektywy systemu ochrony zdrowia sytuacja już w tej chwili jest katastrofalna, a szpitale i system ratownictwa medycznego nie wytrzymają pod naporem tak wysokiej fali pacjentów, wymagających hospitalizacji, więc „okno” na radykalne ale sensowne kroki właśnie się domyka. Sensowne, czyli takie, które przy wysokiej cenie przyniosłyby odczuwalne korzyści (skokową redukcję liczby zakażeń, tak by uniknąć „wypłaszczenia” krzywej epidemicznej na poziomie, który systemowi ochrony zdrowia zagraża bezpośrednim zatorem).
Początek drugiego roku pandemii jest więc ekstremalnie trudny, jednak większość ekspertów jest zdania, że choć Polskę czekają trudne dni i, być może, tygodnie – wkrótce powinno przyjść przesilenie. Najwięcej zależy od tego, w jaki sposób większość z nas spędzi święta wielkanocne i czas okołoświąteczny. Spotkania rodzinne w szerszym gronie (obowiązuje limit 5 osób bez gospodarzy, ale wyłączone są z tego limitu osoby w pełni zaszczepione), zakupy w zatłoczonych sklepach (tłok obejmuje również oczekiwanie w kolejce), lekceważenie obowiązku zasłaniania nosa i ust (niestety nagminne), czy łamanie obostrzeń w kościołach (od 27 marca 1 osoba na 20 m.kw., z zachowaniem obowiązku noszenia maseczki i utrzymywania dystansu) – to wszystko może złożyć się na utrzymanie niekorzystnych tendencji i w rezultacie przedłużenie krytycznego etapu dużej liczby zakażeń.
Jedno jest pewne: trzecią falę musimy pokonać sami. Na efekt szczepień trzeba jeszcze poczekać, choć wszystko wskazuje, że w trzecim kwartale zaszczepieni już będą wszyscy chętni dorośli.
Małgorzata Solecka