Nie tylko państwowe szkoły zawodowe ale też akademie nauk stosowanych będą miały prawo prowadzić kierunki lekarskie i lekarsko-dentystyczne, jeśli tylko spełnią minimalne, określone w przepisach, kryteria. Nieoczekiwanie poprawki, wprowadzające takie zmiany, do ustawy prawo o szkolnictwie wyższym uchwalił Senat a Sejm je tylko zaakceptował.

Samorząd lekarski zaapelował w tej sytuacji do prezydenta o niepodpisywanie ustawy, ale nadzieja, że głowa państwa powstrzyma się od złożenia podpisu, jest w zasadzie iluzoryczna.
Wydawało się, że rząd w sprawie „zawodówek” skapitulował, gdy na początku października procedowano ustawę w Sejmie. Wówczas, po protestach m.in. samorządu lekarskiego, ale też rektorów akademickich uczelni medycznych, wiceminister zdrowia Sławomir Gadomski prosił – w imieniu rządu – o przejęcie przez posłów autopoprawki, wycofującej możliwość otwierania kierunków lekarskich przez uczelnie nieakademickie. I w takim, mniej kontrowersyjnym, kształcie (mniej, bo sporo zastrzeżeń budziło złagodzenie kryteriów, ale tylko dla uczelni akademickich), Sejm ustawę uchwalił.
Pod koniec października zebrał się Senat i nieoczekiwanie powrócił do tematu – za sprawą poprawki, zgłoszonej przez przewodniczącego senackiej grupy Prawa i Sprawiedliwości, Marka Martynowskiego. Senator zaproponował rezygnację z zastrzeżenia, że kierunki lekarskie mogą być prowadzone wyłącznie przez uczelnie akademickie, i ostatecznie prawo takie będzie przysługiwać wszystkim szkołom wyższym. Sam fakt, że z inicjatywą wystąpił umocowany politycznie parlamentarzysta świadczy, że zyskała ona zielone światło w samym centrum decyzyjnym, czyli u Jarosława Kaczyńskiego, którego musiał z kolei przekonać minister edukacji i nauki, Przemysław Czarnek. Nieoficjalnie bowiem wiadomo, że to resort Czarnka stał od początku za pomysłem dopisania do projektu ustawy, początkowo koncentrującej się wyłącznie na kredytach studenckich, artykułów dotyczących uczelni, które będą mogły kształcić przyszłych medyków.

Czy zawodowi grozi felczeryzacja? Na pewno obniżenie standardów kształcenia nie przyniesie niczego dobrego. Sami lekarze przywołują tutaj – nie bez racji, nawet jeśli nie można stosować prostych analogii – przykład studiów prawniczych, które na przestrzeni ostatnich trzech dekad mocno się zdewaluowały. Tak mocno, że pociągnęło to za sobą znaczącą obniżkę zarobków prawników – zwłaszcza młodych i pracujących poza największymi korporacjami i firmami prawnymi. Nadmiar prawników (a raczej – absolwentów kierunków prawa) nie tyle wyostrzył rywalizację przy ubieganiu się o aplikacje – te w zasadzie i tak są dostępne dla absolwentów kończących prawo na renomowanych uczelniach, co doprowadził, na przykład, do pojawienia się na rynku firm świadczących różnego rodzaju „teleporady” prawne. Brzmi znajomo?

Owoce obecnych decyzji rządu - choć akurat tę w Senacie i w Sejmie wsparła, z niewiadomych przyczyn, również część opozycji - poznamy nawet nie za kilka, a za dziesięć, może kilkanaście lat. To, czego nie uda się rozwiązać na pewno, to zapełnienie luki pokoleniowej w zawodzie lekarza – czyli jednego z podstawowych problemów ochrony zdrowia, który politycy widzą wyłącznie przez pryzmat hasła „luka kadrowa”, „kryzys demograficzny”. To jednak nie są już od dawna puste hasła, bo fakt, że w kolejnym raporcie OECD „Health at a Glance”, który ukazał się na początku listopada, Polska nadal jest krajem o jednym z najniższych wśród krajów OECD i najniższym wśród krajów UE wskaźniku lekarzy w przeliczeniu na liczbę mieszkańców (2,4) ma swoje wymierne konsekwencje. Dla dostępności do świadczeń medycznych z jednej strony, dla komfortu (czy może raczej – warunków) pracy z drugiej. I właśnie te warunki pracy, w połączeniu z beztroską rządu w zarządzaniu kolejnymi falami pandemii, wywołują coś w rodzaju efektu tsunami.

Lekarze odchodzą z publicznych placówek ochrony zdrowia (ze szpitali, konkretnie), rezygnują z pracy we wszystkich lub ograniczają miejsce pracy do jednego, koncentrując się albo na sektorze prywatnym, albo na lecznictwie ambulatoryjnym w systemie publicznym. Fala odejść jeszcze nie uderzyła otwarcie w system, wypiętrza się punktowo – w oddziałach, które są zamykane z powodu braku personelu, w tym przede wszystkim lekarzy. Jednak to, że prędzej czy później uderzy z pełną mocą, jest w zasadzie nieuniknione.
Małgorzata Solecka

Możliwość komentowania została wyłączona.