Zatrzymaliśmy odpływ lekarzy. Porównując z rokiem 2015, mamy w systemie o kilkanaście tysięcy lekarzy więcej - przekonuje minister zdrowia Adam Niedzielski, choć jednocześnie podczas wizyty w Kanadzie podkreśla, że jednym ze wspólnych problemów, z jakimi borykają się Polska i Kanada, jest emigracja kadr medycznych. Problem więc jest, czy go już rozwiązaliśmy?

Temat migracji lekarzy (i w ogóle kadr medycznych) został poruszony na jednej z sesji VIII Kongresu Wyzwań Zdrowotnych (HCC) w Katowicach (9-10 marca 2023 roku). Podczas panelu zaprezentowane zostały nowe wyniki badań prowadzonych na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW dotyczące gotowości do migracji młodych adeptów nauk medycznych. Prace badawcze objęły studentów VI roku kierunku lekarskiego studiujących zarówno w języku polskim, jak i angielskim na trzynastu akademickich uczelniach medycznych. - Robimy badania powtórzone. Badamy co roku bardzo podobną grupę osób i śledzimy, czy nastąpiły jakiekolwiek zmiany. Następnie wracamy do osób, które rok wcześniej uczestniczyły w badaniu, by sprawdzić, co się u nich zmieniło: czy już wyjechali, czy też może nie, co się z nimi dzieje. Podstawowym celem jest uchwycenie zmian migracyjnych w czasie i przestrzeni - tłumaczył lider zespołu badawczego, prof. Maciej Duszczyk. - Dysponujemy już liczbą prawie pięciuset ankiet w języku polskim i blisko stu w angielskim. To bardzo duża próba, bo daje to ok. 20 proc. wszystkich studentów VI roku, którzy dziś studiują na uczelniach medycznych. Pozwala to na wyciągnięcie wniosków - podkreślił.

Jakie czynniki wpływają nie tyle na decyzje o migracji, co na gotowość do ich podjęcia? Nie tzw. okoliczności bieżące, czyli pandemia i jej skutki czy wojna w Ukrainie. Nie wynagrodzenia. - Z zaskoczeniem obserwowaliśmy, zarówno w pierwszej, jak i drugiej turze badania, że najbardziej wzmacniają potencjał migracyjny czynniki polityczno-społeczne i hejt - tłumaczył prof. Duszczyk. Pod pojęciem „czynników społeczno-politycznych” młodzi rozumieją atmosferę w kraju, jak przyznał ekspert, określaną jako „dusząca”. Przyszłych lekarzy niepokoi też stabilność państwa i jego instytucji. Czynnikiem migracjogennym jest też powszechność hejtu wobec lekarzy (i szerzej - pracowników ochrony zdrowia). Na dalszych miejscach studenci wskazują takie powody emigracji jak warunki pracy, możliwość rozwoju zawodowego czy wreszcie płace.

Generalnie co trzeci student kierunku lekarskiego, studiujący w języku polskim, bierze pod uwagę emigrację. To sporo, ale korzystna informacja jest taka, że, jak deklarują, takich decyzji nie będą podejmować bezpośrednio po studiach, a dopiero po uzyskaniu tytułu specjalisty. Co więcej, od razu zastrzegają, że nie traktują emigracji jako decyzji „na stałe”, ale zakładają powrót do kraju - choć nie wiadomo, po jakim czasie. I wreszcie - jak wynika z badań, duża część osób, które deklarowały gotowość wyjazdu podczas pierwszej tury badania, jednak nie zdecydowała się jeszcze na wyjazd, co więcej, osoby te zadeklarowały nieco mniejszą gotowość do wyjazdu (choć jej nie wycofały).

Gdzie chcą wyjechać adepci medycyny, którzy myślą o emigracji? Głównie do Niemiec. - To cały czas pierwsze miejsce, do którego wyjazd rozważają młodzi medycy. Na drugim znajdują się państwa skandynawskie, na trzecim Szwajcaria. Wielka Brytania jest dopiero na czwartym miejscu, choć przed brexitem był to pierwszy wybór polskich lekarzy. - Wszystko zmienił brexit i problemy, z jakim zmaga się NHS. Wielka Brytania przestała już być tak atrakcyjna - mówi prof. Duszczyk.

W ramach badania zapytano również studentów, czy rosnąca liczba kierunków lekarskich w Polsce rozwiąże problem dostępu do lekarzy. Jak mówił podczas inaugurującego HCC wystąpienia minister zdrowia Adam Niedzielski, jest on „zdeterminowany, by w najbliższych latach liczba lekarzy rosła lawinowo”. - W skali od 1 do 5 odpowiedzi wyniosły 1,7- młodzi ludzie nie wierzą, że to rozwiąże problem. Wyprodukowanie lekarzy nie daje gwarancji rozwiązania problemu ich braku na rynku pracy - przyznał prof. Duszczyk.

Podczas dyskusji bardzo mocno wybrzmiewało przekonanie ekspertów, że zjawisko migracji lekarzy (kadr medycznych) jest zarówno wielowymiarowe (emigracja zagraniczna, ale też migracje wewnątrz kraju, koncentracja kadr w dużych ośrodkach miejskich oraz migracje z sektora publicznego do prywatnego i z sektora szpitali do lecznictwa otwartego), jak i powszechne.

Świadczą o tym choćby doświadczenia innych krajów. Minister zdrowia Adam Niedzielski, który pod koniec marca gościł w Ottawie, mówił dziennikarzom, że z kanadyjskim ministrem zdrowia omawiał wspólne dla Polski i Kanady problemy systemowe - w tym problem emigracji lekarzy. Polscy medycy wyjeżdżają do krajów Europy Zachodniej, kanadyjskich przyciągają Stany Zjednoczone (choć nie tylko, bo silnym graczem dysponującym atrakcyjną ofertą jest też Nowa Zelandia). Jednak między Polską a Kanadą w obszarze migracji kadr medycznych trudno mówić o podobieństwach, nie wspominając o różnicach. Bo Kanada, jak wynika z raportu OECD „Health at a Glance 2021” (najbardziej aktualnego obejmującego kraje spoza Europy) jest równocześnie jednym z państw o najwyższym odsetku lekarzy cudzoziemców, zajmując w tej statystyce siódme miejsce (8,4 proc.) i wyprzedzając wyraźnie USA (6,1 proc.), choć jednocześnie pozostaje daleko poza liderami zestawienia czyli Nową Zelandią i Szwajcarią, w których więcej niż co czwarty pracujący lekarz zdobył wykształcenie poza granicami kraju. W Polsce odsetek lekarzy „cudzoziemców” (cudzysłów konieczny, bo ta grupa obejmuje też obywateli danego kraju, którzy ukończyli studia za granicą) w 2019 roku wynosił 2,1 proc. Jesteśmy jednym z krajów, które na przestrzeni ostatnich dwudziestu, nawet więcej, lat notowały wyłącznie odpływ kadr lekarskich, mając jednocześnie praktycznie zerową zdolność przyciągania (choć to powoli, jak mówią eksperci, lub radykalnie, jak woli postrzegać fakty resort zdrowia, się zmienia, bo w polskim systemie pojawili się lekarze zza wschodniej granicy, z Białorusi i Ukrainy). Z danych OECD płynie jeszcze jeden wniosek - tylko nieliczne kraje mogą uważać, że ich problem emigracji lekarzy nie dotyczy. Nawet kraje skandynawskie tracą lekarzy, gdy ci otrzymują oferty choćby z Kanady, Australii czy Nowej Zelandii. Wielka Brytania, która dla lekarzy z Europy Środkowo-Wschodniej przed brexitem wydawała się rajem, nie może zatrzymać medyków wybierających te same destynacje (przede wszystkim Australię i Nową Zelandię, ale również Kanadę).

Dlatego również eksperci uważają, że znacznie większy sens niż szukanie sposobów na zatrzymanie lekarzy w Polsce za wszelką cenę (na przykład wiązanie ich kredytami na studia) ma skupienie się na tworzeniu jak najlepszych warunków do pracy tam, gdzie lekarze powinni pracować przede wszystkim - czyli w sektorze publicznym. Bo w tej chwili wydaje się, że nawet jeśli odpływ kadr za granicę nie jest już tak palącym problemem, narasta zjawisko migracji wewnętrznej - z lecznictwa szpitalnego do AOS oraz, równolegle, z systemu publicznego do prywatnego. Dotyczy to zresztą nie tylko lekarzy. - Młodzi ludzie po studiach najczęściej nie chcą pracować w publicznym systemie ochrony zdrowia, który nie zapewnia im odpowiednich warunków. Nie zapewnia im komfortu, który mają np. w systemie prywatnym, u prywatnych pracodawców, gdzie bada się to, jaką ścieżkę kariery mogą obrać, co dla nich jest dobre, co dla nich jest ważne, gdzie dba się o atmosferę w miejscu pracy  - mówił Gilbert Kolbe, koordynator zespołu pielęgniarskiego w Jutro Medical.

Grażyna Cebula-Kubat, przewodnicząca OZZL, podkreślała, że migracja wewnętrzna dotyczy przede wszystkim migracji ze szpitali publicznych do szpitali prywatnych i AOS. - Wiąże się to, jeśli chodzi o sektor prywatny, z bardzo dobrymi zarobkami, organizacją pracy i atmosferą: tam się szanuje pracownika. W AOS lekarz jest bardziej doceniony jako specjalista, ma dobre zarobki i najważniejsza sprawa: nie musi dyżurować - mówiła. Migracja wewnętrzna i odpływ lekarzy ze szpitali, czyli scenariusz przed którym zarówno OZZL jak i samorząd lekarski ostrzegały decydentów już od kilku lat, realizuje się w najlepsze (a raczej - w najgorsze) i sprawia, że szpitale muszą zawieszać lub wręcz zamykać oddziały, co stawia pod znakiem zapytania ich zdolność do wykonywania kontraktu.

Małgorzata Solecka 

Możliwość komentowania została wyłączona.