W ciągu pierwszego miesiąca agresji Rosji przeciw Ukrainie i wywołanego nią kryzysu uchodźczego, w Polsce ze szczepień przeciw COVID-19 skorzystało, łącznie, ok. 5,5 tysiąca z ponad 2,2 mln obywateli Ukrainy, którzy przekroczyli naszą granicę. Ministerstwo Zdrowia określa ten wynik jako „niesatysfakcjonujący”, ale podobnie jak w przypadku polskich obywateli - raczej nie ma pomysłu na rozwiązanie problemu.

Poziom zaszczepienia przeciw COVID-19 w Ukrainie jest bardzo słaby - dane sprzed wojny mówią o 30-35 proc. poziomie zaszczepienia dwoma dawkami, przy czym Ukraina dopuściła do stosowania preparaty rosyjski (którego nie ma nawet na liście WHO) oraz chiński (niedopuszczony w Unii Europejskiej, ale wpisany na listę Światowej Organizacji Zdrowia). Podawania dawki przypominającej praktycznie nie rozpoczęto.

Eksperci nie mają wątpliwości: choć rząd faktycznie od 28 marca 2022 roku „wygasza pandemię” (znika obowiązek zasłaniania nosa i ust w zamkniętych pomieszczeniach, poza placówkami medycznymi, w których został utrzymany na razie do 30 kwietnia), znika pojęcie izolacji i kwarantanny (osoba zakażona, objawowa, będzie otrzymywać zwolnienie lekarskie z zaleceniem zachowania samoizolacji), szczepienia nadal powinny być traktowane priorytetowo - zarówno obywateli polskich, jak i gości z Ukrainy. Tymczasem poziom zaszczepienia populacji Polski utrzymuje się poniżej 60 proc. (mamy jeden z najniższych w UE poziomów zaszczepienia ogółem i piąty od końca poziom zaszczepienia populacji 60+), zaś - jak mówił w Sejmie 23 marca wiceminister zdrowia Waldemar Kraska, w ciągu miesiąca szczepienia w Pol-e pierwszą dawką otrzymało 3,4 tys. uchodźców, a dawką przypominającą – 2,1 tysiąca. W dodatku na szczepienia te decydują się przede wszystkim ci, którzy mają w planach wyjazd do innych krajów UE (!).

Co więcej - nie widać żadnych widoków na zmianę: rząd od miesięcy nie podejmuje żadnych realnych działań na rzecz zwiększenia odsetka zaszczepionych, zaś miękkie odwoływanie pandemii (stan epidemii formalnie trwa, minister zdrowia sygnalizował pod koniec marca, że za jakiś czas może co najwyżej przejść w stan zagrożenia epidemicznego) na pewno nie wpłynie mobilizująco na Polaków. Tymczasem już po poziomie zaszczepienia trzecią dawką (przyjęło ją ok. 30 proc. Polaków) widać, że bez mobilizacji - nie ma sukcesu w szczepieniach. Tym bardziej nie ma pomysłu, co robić z obywatelami Ukrainy, którzy mają być traktowani na takich samych zasadach jak Polacy. I są: tak samo, jak obywateli Polski rząd nie mobilizuje ich do szczepień. Mimo, że w znacznie większym odsetku niż Polacy mieszkają w dużych skupiskach, gdzie łatwiej o ogniska zakażeń (to nie tylko wielkie hale noclegowe, gdzie eksperci najchętniej postawiliby punkty obowiązkowego testowania, ale również pensjonaty, ośrodki wypoczynkowe, domy rekolekcyjne czy nieczynne biurowce, gdzie mogą zostać na znacznie dłużej niż w noclegowych punktach recepcyjnych).

Odrębnym problemem są szczepienia dzieci wynikające z PSO. Tu znów, w teorii wszystko się zgadza: rząd dostrzega problem i - jak mówił Waldemar Kraska - chce zaangażować do akcji lekarzy rodzinnych. Dostrzega problem, bo choć programy szczepień obowiązkowych w Polsce i w Ukrainie różnią się w niewielkim stopniu, to poziom zaszczepienia dzieci ukraińskich jest znacząco niższy, w dodatku przynajmniej częściowo dokumenty szczepień trzeba traktować z dużą dozą ostrożności. Formalnie dzieci są objęte obowiązkiem szczepień powyżej 3 miesięcy pobytu, ale już w tej chwili trafiają do polskich żłobków, przedszkoli i szkół. Eksperci proponowali skrócenie okresu przejściowego do miesiąca, ale jest jeszcze jeden nierozwiązany problem: uchodźcy, na podstawie uchwalonej w marcu specustawy o pomocy dla obywateli Ukrainy, mają prawo korzystać ze świadczeń zdrowotnych, ale nie mają prawa – taka jest interpretacja „komunikatowa” NFZ – wpisać się na listę aktywną POZ. To oznacza, że lekarzom będzie niezwykle trudno (mówią o tym wręcz: niemożliwe) układać program szczepień i go potem realizować.

Małgorzata Solecka 

Możliwość komentowania została wyłączona.