Gdyby był wybór, 43 proc. Polaków wybrałoby szczepionkę Pfizera, 27 proc. – Moderny. Co piąty z nas chciałby zostać zaszczepiony preparatem, który pojawi się dopiero w kwietniu – Johnson&Johnson. Szczepionkę AstraZeneca chciałoby otrzymać 8 proc. ankietowanych – wynika z sondażu, przeprowadzonego przez firmę BioStat. Co to oznacza dla perspektywy szczepień przeciw COVID-19?

Rząd zapowiada, że w kwietniu szczepienia radykalnie przyspieszą. Marzec był pierwszym miesiącem, w którym Narodowy Program Szczepień złapał potężną zadyszkę. Powód? Po pierwsze, zamieszanie ze szczepionką oxfordzką. Preparat AstraZeneca znalazł się na cenzurowanym po tym, jak w kilku krajach powiązano go ze zgonami z powodów choroby zakrzepowo-zatorowej a następnie w ponad dwudziestu krajach – wstrzymano lub zawieszono czasowo szczepienia. Polska znalazła się wśród nielicznych krajów, które szczepień szczepionką AstraZeneca nie wstrzymały, ale poziom zaufania do szczepionki dramatycznie zmalał: w pewnym momencie minister Michał Dworczyk przyznał nawet, że w niektórych punktach ze szczepienia rezygnuje (lub się po prostu nie stawia) nawet 70 proc. zarejestrowanych. Spadło też tempo rejestracji do szczepień, dlatego rząd przyspieszył rejestrację dla młodszych seniorów (do 60. roku włącznie) a pod koniec marca zaczął wręcz sygnalizować, że już w kwietniu może zostać otworzona rejestracja dla wszystkich chętnych. To oznaczałoby rezygnację, po zakończeniu pierwszego etapu, z realizowania kolejnych dwóch zaplanowanych. Jedynym kryterium dopuszczającym do szczepień byłby wiek (ale jedynie przez krótkie czasowe „okna”, umożliwiające pierwszeństwo przy rejestracji kolejnych roczników). Cel to zaszczepienie – do końca trzeciego kwartału – wszystkich chętnych dorosłych Polaków.

Pytanie, czy będzie to możliwe, skoro duża część Polaków, jak wynika z cytowanego sondażu Centrum Badawczo-Rozwojowego BioStat® (przeprowadzonego od 18 do 19 marca 2021 roku metodą CAWI na grupie 1067 Polaków, reprezentatywnej pod względem płci i wieku), nie jest przekonana co do bezpieczeństwa i skuteczności jednego z preparatów, który w drugim kwartale napłynie do Polski – zakładając, że producent dotrzyma składanych obietnic – najszerszym strumieniem? Rząd Polski (podobnie jak rządy co najmniej kilku innych krajów UE) to właśnie ze szczepionki AstraZeneca uczynił fundament programu szczepień, kierując się z jednej strony znacznie łatwiejszą logistyką jej transportu i przechowywania, z drugiej, niewątpliwie, kwestią ceny. Szczepionka AstraZeneca jest kilka razy tańsza niż już obecne na rynku europejskim szczepionki mRNA. Wydaje się, że potrzebny byłby dobry pomysł na „restart” dla szczepionki oxfordzkiej – niestety, na razie takiego pomysłu nie widać.

Drugim powodem, dla którego program szczepień wyraźnie wyhamował, jest oczywiście wznosząca się trzecia fala zakażeń. Choćby sama konieczność przeniesienia masowych punktów szczepień ze szpitali tymczasowych, w styczniu i zwłaszcza w lutym wykorzystywanych do szczepień populacyjnych, skomplikowała logistykę. Aby uniknąć problemów z brakiem personelu, zwłaszcza lekarzy, w zespołach szczepiących, rząd – za zgodą parlamentu – zmienia przepisy dotyczące kwalifikacji do szczepień przeciw COVID-19: prawdopodobnie już na początku kwietnia prezydent podpisze ustawę, która daje ministrowi zdrowia możliwość określenia w rozporządzeniu, które zawody medyczne zostaną dopuszczone do kwalifikowania do szczepień. W tej sprawie i rząd, i Sejm przeszli do porządku dziennego nad negatywną opinią samorządu lekarskiego, wskazującego na ustawowe uregulowanie kwestii kompetencji zawodu lekarza, zaś Senat zgodził się co do meritum ze stanowiskiem rządu (o pilnej potrzebie rozszerzenia uprawnień do kwalifikowania do szczepień), choć wprowadził zmianę – umieszczając w ustawie katalog zawodów, które mają uzyskać takie uprawnienie. Jest więcej niż prawdopodobne, że w Sejmie PiS poprawkę Senatu odrzuci, co będzie oznaczało, że to minister zdrowia rozporządzeniem określi, które zawody (będą to na pewno pielęgniarki i położne, ale niewykluczone, że również ratownicy medyczni) będą przeprowadzać kwalifikacje. To jednak nie wszystko – rząd zapowiada drugi nabór, aby rozszerzyć bazę punktów szczepień a nawet nie wyklucza, że w pewnym momencie szczepienia przeciw COVID-19 będą mogły być wykonywane w aptekach.

Rząd wielokrotnie od początku roku powtarzał, że tempo szczepień zależy wyłącznie od dostaw szczepionek, jednak doświadczenie marcowych tygodni pokazuje, że to nie do końca jest prawda. Polska w marcu utraciła pozycję lidera wśród dużych krajów UE – i to zarówno pod względem odsetka populacji zaszczepionej przynajmniej jedną dawką (tu zajmujemy miejsce piąte, ostatnie wśród największych krajów), jak i pod względem odsetka w pełni wyszczepionych – tu wyprzedza nas Hiszpania. Widać wyraźnie, że nawet kraje – takie jak Niemcy, Francja i Włochy – które na kilka dni wstrzymały szczepienia AstraZeneca, utrzymały tempo szczepień, podczas gdy Polska znacząco je obniżyła. Co więcej, wyraźnie widać, że mniejsze kraje europejskie radzą sobie ze szczepieniami znacząco lepiej, co może być argumentem dla tych, którzy uważają, że skrajna centralizacja logistyki szczepień, na jakiej oparty został NPSz, w praktyce wcale nie działa na plus, jeśli chodzi o tempo całego procesu.

Premier Mateusz Morawiecki nie traci rezonu, zapowiadając możliwość wykonywania nawet 10 milionów szczepień miesięcznie, choć nic nie wskazuje, by takie zapowiedzi miały oparcie w faktach. Po pierwsze, choć rzeczywiście dostawy szczepionek przyspieszą, w kwietniu mamy otrzymać 7 mln dawek. I to „na dziś” wydaje się wielkość nie do przetworzenia przez dotychczasową infrastrukturę, obejmującą ponad 6 tysięcy punktów szczepień. Zwłaszcza, że niewykluczone jest wycofanie się części świadczeniodawców – zwłaszcza małych POZ – z programu szczepień. Powód? Banalny  – w pierwszym kwartale szczepienia zdezorganizowały pracę poradni POZ, a system ewidencjonowania i raportowania szczepień, zamiast ewoluować w kierunku coraz bardziej przyjaznego, komplikuje się z tygodnia na tydzień. I to drugi powód, dla którego już podwojenie w kwietniu wyniku z całego pierwszego kwartału – czyli wykonanie 5 mln szczepień (nie mylić z zaszczepieniem 5 mln osób!) trzeba będzie uznać za znakomity rezultat. Każde 100 tysięcy szczepień więcej – za wynik wręcz rewelacyjny.

Szczepienia to jedyny obszar, w którym Polska może liczyć na choćby odrobinę dobrych informacji w zakresie walki z pandemią. Pod koniec marca Bloomberg opublikował kolejną edycję prowadzonego od listopada 2020 roku rankingu, pokazującego jak poszczególne państwa (53 kraje) radzą sobie z pandemią. Polska w tej edycji niemal szoruje po dnie, wyprzedzając jedynie Meksyk, Czechy i Brazylię. Rozbudowywany w miarę upływu czasu o kolejne kryteria (pierwsze edycje nie obejmowały np. szczepień) bierze pod uwagę dziesięć wskaźników. Oprócz podawanej proporcjonalnie do populacji liczby nowych infekcji i zgonów na COVID-19 jest to np. dotkliwość wprowadzonych ograniczeń, przewidywany wzrost gospodarczy czy stopień dostępności opieki zdrowotnej. Do ogólnej oceny wlicza się też procent mieszkańców danego kraju, zaszczepiony przeciwko COVID-19.

Pierwsza dziesiątka rankingu Bloomberga to przede wszystkim kraje Azji i Australii, które szybko opanowały pandemię koronawirusa na swoim terenie: Nowa Zelandia, Singapur, Australia, Tajwan, Korea Płd., Chiny, Japonia i Tajlandia. Ogromny awans zaliczył Izrael, który jeszcze w lutym był na 14. miejscu, a w marcu – już na piątym. Ta zmiana to oczywiście efekt prowadzonej w Izraelu najszybciej na świecie kampanii szczepień. Dwie dawki preparatu przyjęła tam już ponad połowa mieszkańców.

W zestawieniu awansowały również inne kraje, które szybko szczepią mieszkańców. Zjednoczone Emiraty Arabskie znajdują się na 11. pozycji (od lutego przesunęły się cztery miejsca w górę), USA z 27. miejsca przeszły na 21. pozycję, Wielka Brytania awansowała z 30. na 25. miejsce. Agencja podkreśla, że szybka akcja szczepień przekłada się na poprawę innych wskaźników epidemicznych, a także pozwala na rozluźnienie restrykcji.

Spada natomiast pozycja państw UE, w której szczepienia przebiegają chaotycznie. W porównaniu z lutym Grecja spadła o 20 miejsc, na 40. pozycję, Rumunia o 15, na 46. miejsce, Włochy i Polska o 10, a Finlandia o 9. Polska zajmuje 50. miejsce na 53 notowane państwa. Gwałtowny spadek w porównaniu z poprzednią edycją jest przede wszystkim wynikiem dużej liczby nowych zakażeń i wprowadzeniem nowych obostrzeń.

Małgorzata Solecka 

Możliwość komentowania została wyłączona.