Szczyt letniej fali zakażeń Polska odczuje prawdopodobnie dopiero w połowie sierpnia, jednak już w lipcu można było odnieść wrażenie, że chorują dosłownie wszyscy. Nic dziwnego - sam minister zdrowia zapowiadał, że już w lipcu możemy mieć do czynienia dziennie z trzystoma tysiącami przypadków ekspozycji na SARS-CoV-2. Kluczowe w życiu, bo przecież nie w walce, z pandemią jest przy tym słowo „może”.

Na nim oparta jest praktycznie cała wiedza o tym, w jakim miejscu jesteśmy: Polska wykonuje znikomą, nieprzyzwoicie wręcz małą liczbę testów, w dodatku w zdecydowanej większości testów antygenowych, testy PCR finansowane ze środków publicznych, przestały być w praktyce dostępne (co przekłada się na jakość naszego wkładu w międzynarodowe projekty śledzenia rozwoju mutacji linii SARS-CoV-2, bo dane z sekwencjonowania genomu wirusa z Polski nie płyną). Dane dotyczące zakażeń - 22 lipca po raz pierwszy od wiosny dzienny raport przekroczył 3 tysiące - to wierzchołek góry lodowej, a i tak nie tchnęły już w połowie lipca optymizmem, bo z tygodnia na tydzień potwierdzonych przypadków przybywało w tempie kilkudziesięcioprocentowym - 60-80 proc.

Wbrew temu, co wydawał się jeszcze w maju i czerwcu sugerować minister zdrowia, Polska - z 90 proc. wskaźnikiem immunizacji - nie jest żadną zieloną wyspą w Europie. Podobne lub wyższe poziomy uodpornienia, zarówno nabytego w drodze szczepień, jak i naturalnego kontaktu z wirusem lub wręcz hybrydowo - występują na całym kontynencie. Również tam, gdzie letnia fala subwariantu BA.5 przyniosła na początku lipca dziennie nawet 150 tysięcy zakażeń (Niemcy). Zakażeń w lwiej części nie mających poważnych lub wręcz żadnych indywidualnych konsekwencji zdrowotnych, przynajmniej bieżących (eksperci rekomendują, by nie lekceważyć COVID-19 nawet w formie przeziębieniowej, bo tego, czy nie powoduje on jednak objawów w dłuższej perspektywie, dopiero się dowiemy), ale wystarczających, by utrudnić lub wręcz sparaliżować funkcjonowanie dużej części szpitali, również oddziałów intensywnej opieki medycznej.

To jednak nie, jak w poprzednich falach, nawał pacjentów - chorzy rzeczywiście przechodzą COVID-19 lżej, i nawet ci, którzy wymagają hospitalizacji najczęściej nie potrzebują nawet tlenoterapii, wirus nie atakuje, najczęściej, płuc - ale to fakt, że masowo choruje personel medyczny. I nawet, jeśli nie choruje ciężko, pracować nie może - koło się zamyka: trzy dawki szczepionki, dostępne dla osób stosunkowo młodych, jeśli ktoś zakończył cykl szczepień jesienią lub zimą 2021 roku, chronią wystarczająco przed ciężkim przebiegiem (na który młode osoby i tak w lwiej części narażone są mniej niż starsze), ale już znacząco słabiej, jeśli w ogóle, przed zakażeniem i objawowym przebiegiem choroby.

Tymczasem Europa wstrzymuje się z decyzją o szerokim dostępie do czwartej dawki: na początku lipca EMA i ECDC zarekomendowały wprawdzie, by umożliwić szczepienie drugą dawką przypominającą osobom po 60. roku życia, jednak warto pamiętać, że szczepienia te trwają już od długiego czasu m.in. w Izraelu, Australii i Stanach Zjednoczonych - i wszędzie tam granica wieku jest albo znacząco obniżona (30. Lat) lub drugi booster dostępny jest dla wszystkich dorosłych. Można oczywiście tłumaczyć, że Izrael zaczął szczepienia najwcześniej - stąd wcześniejsze szerokie otwarcie na czwartą dawkę, ale nie dotyczy to ani Stanów Zjednoczonych (szczepienia zaczęto za oceanem na masową skalę znacznie później niż w Izraelu) ani tym bardziej Australii.

Po rekomendacjach europejskich agencji na razie tylko Czechy zdecydowały się pójść krok dalej, podejmując decyzję o umożliwieniu szczepień drugim boosterem wszystkim dorosłym. Polska znajduje się na drugim biegunie: przez pewien czas rzecznik resortu zdrowia tłumaczył, że nie ma powodów, by spieszyć się z czwartą dawką, bo decyzja EMA i ECDC najbardziej dotyczy krajów „zbliżających się do szczytu zakażeń”, takich jak Włochy, Francja czy Niemcy. 21 lipca Ministerstwo Zdrowia dosłownie z dnia na dzień uruchomiło szczepienia drugim boosterem dla osób 60-79 lat (osoby starsze mogą korzystać z drugiej dawki już od kwietnia, a zainteresowanie jest znikome, skorzystało z tej opcji mniej niż 10 proc. tej grupy wiekowej) - nie reanimując jednak zawczasu całej infrastruktury: w pierwszych dobach wyraźnie szwankował zarówno system rejestracji na szczepienie, jak i możliwość zamawiania dawek.

Ocena ekspertów była jednoznaczna: decyzja podjęta z dużym opóźnieniem i bardzo zachowawcza, bo granica wieku powinna być obniżona przynajmniej o dziesięć lat, powinna zostać też uruchomiona ścieżka szczepienia dla personelu medycznego. Czy takie decyzje zapadną w najbliższych tygodniach? Być może.

Małgorzata Solecka 

Możliwość komentowania została wyłączona.