Nie stopniowe i symboliczne, ale radykalne i natychmiastowe – takie powinny być podwyżki personelu medycznego, jeśli naprawdę chcemy rozwiązać problem braku lekarzy i innych profesjonalistów medycznych. Dlatego w projekcie nowelizacji ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty znalazł się przepis zdecydowanie zwiększający zarobki lekarzy – od średniej krajowej (stażysta) do trzech krajowych (specjalista). Postulat nie do spełnienia w perspektywie wzrostu nakładów jedynie do 6 proc. PKB i to w pięcioletnim horyzoncie.

– Jeśli chcemy w ogóle mówić o zarobkach, musimy mówić o środkach przeznaczanych na ochronę zdrowia – mówił podczas konferencji poświęconej kadrom medycznym, jaka w ramach debaty „Wspólnie dla zdrowia” odbyła się 17 stycznia w Lublinie Zdzisław Szramik z OZZL. – Pracownicy nie mają wygórowanych oczekiwań płacowych. Gdyby tak było, to nasze wydatki na ochronę zdrowia byłyby wyższe niż w krajach ościennych, a tak nie jest. Przeznaczamy na zdrowie jedynie 4,8 proc. budżetu przy średniej europejskiej wynoszącej 6,8 proc. Nawet kraje ościenne, takie jak Słowacja, Węgry, Czechy wykładają na nie 6 proc. i powyżej.  Dopóki nie będziemy mieli co dzielić, to wszelkie rozmowy o wynagrodzeniach są zawieszone w próżni – ocenił Szramik.

Większość głosów w debacie skoncentrowana była jednak na próbach dzielenia tego, co jest. Ewentualnie tego, co dzięki ustawie 6 proc. PKB na zdrowie trafić może do systemu w najbliższych latach. I z samego przebiegu dyskusji widać było, jak bardzo frustrująca jest rzeczywistość, jeśli założyć, że w kwestii nakładów (przyspieszenia i podniesienia docelowego poziomu) nie zostaną zweryfikowane rządowe założenia. Na razie zaś brakuje twardych przesłanek, by przypuszczać, że w bliskiej przyszłości politycy wrócą do dyskusji o zwiększeniu nakładów, na przykład do postulowanych przez środowiska medyczne 6,8 proc. PKB w ciągu najbliższych dwóch lat.

Ustawa o minimalnych wynagrodzeniach pracowników ochrony zdrowia, w obecnym kształcie, mimo nowelizacji, nie satysfakcjonuje nikogo. Nie może, choćby dlatego, że do końca 2019 roku kwota bazowa jest zamrożona na poziomie 3,9 tys. zł brutto (średnie wynagrodzenie w gospodarce, według GUS, przekroczyło właśnie 5240 złotych). Choć szpitale odczuwają jej skutki (co świadczy tylko o dramatycznie niskich zarobkach dużych grup personelu, zarówno medycznego jak i pomocniczego), dyrektorzy szpitali alarmują o rosnącym niezadowoleniu i presji płacowej, zwłaszcza po dokonanych na podstawie ubiegłorocznych porozumień podwyżkach dla lekarzy i pielęgniarek.

– Niezbędne jest rozwiązanie problemów płacowych systemowo. W związku z tym, jedynym aktem prawnym regulującym wynagrodzenie powinna być Ustawa z dnia 8 czerwca 2017 r. o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego pracowników wykonujących zawody medyczne zatrudnionych w podmiotach leczniczych, oczywiście odmrożona – mówiła w Lublinie dyrektor Szpitala Bielańskiego w Warszawie, Dorota Gałczyńska-Zych.

– Niestety pomimo debaty „Wspólnie dla Zdrowia” cały czas nie widać dialogu w zdrowiu. Nie może być tak, że ludzie zatrudnieni na tym samym stanowisku, z tym samym zawodem, mają tak różne płace. To jest efekt niespójnego prawa – zwracała z kolei uwagę Urszula Michalska z OPZZ. Zgodziła się z nią – w tej kwestii największe centrale związkowe od miesięcy mówią jednym głosem – Maria Ochman, przewodnicząca KSOZ NSZZ Solidarność. – W efekcie niespójnego prawa rodzą się kominy płacowe. Przez nie praca w zakładach służby zdrowia stała się nieznośna. Każdy chce mieć więcej, zazdrośnie patrzy na przedstawicieli tych zawodów, którym dzięki różnym formom nacisku udało się wywalczyć podwyżki wynagrodzeń – mówiła.

Projekt wielkiej nowelizacji ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty – oczekiwany i popierany przez samorząd i inne organizacje lekarskie – z dużym prawdopodobieństwem spotka się z ostrą reakcją innych zawodów medycznych. W Lublinie zaraz po tym, jak przewodniczący ministerialnego zespołu, pracującego nad projektem, dr Jarosław Biliński wręczył ministrowi zdrowia efekt półrocznej pracy zespołu, podniosły się głosy, że ochronie zdrowia potrzebna jest całościowa regulacja obejmująca wszystkie zawody medyczne, a nie odrębne traktowanie jednej czy dwóch, choćby najbardziej znaczących, grup zawodowych. Zaś w komentarzach po konferencji wielu uczestników – zwłaszcza po stronie menadżerów – zastanawiało się, w jaki sposób minister zdrowia zamierza rozwiązać problem żądań płacowych lekarzy, by jednocześnie nie zaburzyć siatki płac z ustawy o wynagrodzeniach minimalnych. Najprostsze rozwiązanie – by wskaźniki wszystkich grup wzrosły proporcjonalnie do tych, które dla siebie opracowali lekarze – przy obecnym poziomie finansowania jest po prostu nierealne.  

Podniesienie wynagrodzeń w ochronie zdrowia to oczywisty, ale nie jedyny sposób na zatrzymanie kryzysu kadrowego. Wiele uwagi podczas lubelskiej konferencji poświęcono kwestiom kształcenia, zarówno przed jak i podyplomowego lekarzy. Kwestie te mają być również uregulowane w nowelizacji ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty.

Streszczając najważniejsze postulaty w zakresie kształcenia przeddyplomowego: przyszli medycy powinni być kształceni być może krócej (w kwestii długości studiów medycznych głosy były rozbieżne), ale na pewno dużo bardziej praktycznie. – W ostatnich latach błędnie zamieniono kształcenie na uczelniach medycznych z profesjonalnego wykonywania zawodu lekarza na profil akademicki. Studentów na kierunkach lekarskich należy przygotowywać do zawodu, a nie do prowadzenia badań naukowych – przekonywał prof. Andrzej Matyja, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej. Dlatego przyszli lekarze jeszcze na etapie studiów powinni mieć znacznie więcej zajęć praktycznych, ale również z zakresu psychologii, które pomogłyby im w opanowaniu tzw. kompetencji miękkich, koniecznych do lepszego, bardziej skutecznego komunikowania się z pacjentami.  

Jednak o ile kształcenie przeddyplomowe potrzebuje korekt, kształcenie podyplomowe powinno przejść prawdziwą rewolucję. – Kształcenie podyplomowe to w tej chwili jedna wielka fikcja. Tworzymy programy nauczania, których nie da się zrealizować, podpisujemy fikcyjne staże. Jak jest możliwe, żeby ktoś, kto pracuje w Lublinie, specjalizację miał w Krakowie? Przecież wiadomo, że w praktyce tego nie da się realizować! – punktował prezes samorządu lekarskiego.

Fikcją, zdaniem prof. Andrzeja Matyi, jest również, przynajmniej w dużym stopniu, kształcenie ustawiczne. – Żaden dyrektor lecznicy nie zwolni lekarza na potrzebne mu szkolenia, gdy pod jego gabinetem stoi kolejka chorych. Potrzebne są regulacje, by lekarz miał możliwość wywiązywania się z obowiązku systematycznego podnoszenia wiedzy – podkreślał, przyznając że w tej chwili rozliczanie czy wyciąganie konsekwencji wobec lekarzy nierealizujących obowiązku kształcenia ustawicznego nie jest realizowane.

Za pozytywny sygnał, płynący z Lublina, można uznać to, że nikt z uczestników – w tym minister zdrowia Łukasz Szumowski – nie kwestionował podstawowego problemu: kryzys kadrowy w ochronie zdrowia jest faktem. – Dzisiejsze problemy kadrowe to efekt błędnych decyzji politycznych podejmowanych w latach 90., kiedy to wprowadzono limity studentów na uczelniach medyczne – podkreślał Łukasz Szumowski, który wprost mówił „o dotkliwym niedoborze” specjalistów, który stopniowo i częściowo będzie łagodzony przez rosnącą liczbę miejsc na kierunkach lekarskich, natomiast szybciej – przez zmiany organizacyjne w systemie, które mają odciążyć lekarzy od wypełniania zadań pozamedycznych.

Wydawałoby się, że choćby w świetle raportów OECD, według których Polska ma najniższy wskaźnik liczby lekarzy w przeliczeniu na liczbę mieszkańców (od 2,2 do 2,4), nikt nie będzie podważać tezy o brakach kadrowych. A jednak. Podczas styczniowej konferencji „Priorytety w ochronie zdrowia 2019”, zorganizowanej na kilka dni przed lubelską odsłoną debaty „Wspólnie dla zdrowia”, podczas panelu poświęconego kadrom medycznym pojawiła się śmiała teza, że co prawda w odniesieniu do lekarzy można mówić o pewnych niedoborach, ale na pewno nie brakach. I że Polska – ze wskaźnikiem 3,4 – nie odbiega, pod względem liczby lekarzy, od średniej unijnej (3,5). Tezy tej bronił były minister zdrowia Konstanty Radziwiłł, który jednocześnie podkreślał, że w ujęciu historycznym liczba lekarzy w Polsce ciągle rośnie. – W tej chwili mamy dziesięć razy więcej lekarzy niż w 1939 roku, przy porównywalnej liczbie ludności – przypominał.  

Zdaniem byłego ministra zdrowia głównym problemem jest rozmieszczenie kadr lekarskich w systemie. Państwo, dowodził Radziwiłł, powinno zrezygnować z finansowania rezydentur jako takich. Powinno finansować kształcenie jedynie tych specjalistów, których brakuje. – W tej chwili za deficytowe można uznać wszystkie specjalizacje, bo we wszystkich mamy za mało lekarzy – ripostował przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL, Marcin Sobotka.

Małgorzata Solecka 

 

Możliwość komentowania została wyłączona.