Z jednej strony oklaski, wyrazy wdzięczności, wsparcie w postaci zbiórek czy akcje „posiłek dla medyka”. Z drugiej sygnały o narastającej niechęci, czy może „tylko” obawach przed bliskim kontaktem z pielęgniarką, ratownikiem, lekarzem. Medycy mówią o fali hejtu. To jednak nie tyle hejt, co nieracjonalny strach. Efekt przesytu (dez)informacyjnego i presji, pod jaką wszyscy żyjemy od kilku tygodni.

W Poznaniu piekarnia wywiesiła ogłoszenie, z którego wynikało, że pracownicy medyczni powinni się powstrzymać od robienia zakupów (Wielkopolska Izba Lekarska złożyła zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa). W Warszawie lekarce odmówiono przyjęcia dziecka do przedszkola, innej – sąsiedzi oblali drzwi farbą. W Koszalinie małżeństwo lekarzy nie mogło wejść do mieszkania przeznaczonego na izolatorium, by odbyć administracyjnie nałożoną kwarantannę (zakażenia u nich nie stwierdzono) bo mieszkańcy zareagowali sprzeciwem. Ratownicy medyczni – oni najczęściej w pełnym rynsztunku pojawiają się „na mieście” – coraz częściej i coraz głośniej mówią o słownych atakach, werbalizowanej niechęci i agresji.

Obawy, strach, hejt. W Polsce jak we Francji

Nagłośnionymi przez media incydentami zaniepokoił się Rzecznik Praw Obywatelskich, który w związku z potencjalnym zagrożeniem bezpieczeństwa medyków i pracowników służby zdrowia, ochroną ich prawa do prywatności a także zagwarantowaniem konstytucyjnie chronionej wolności wypowiedzi poprosił samorząd lekarski o informacje o sprawach zgłoszonych przez pracowników ochrony zdrowia w tym zakresie. Izby zbierają informacje o przypadkach hejtu i wspierają lekarzy na różne sposoby – organizując i finansując porady prawne i wsparcie psychologów, ale wszyscy mają świadomość, że problem może narastać.

To smutne, ale nie niezrozumiałe. W połowie marca na portalu Onet.pl ukazał się obszerny i wstrząsający wywiad z lekarką z Francji (w której w tym czasie koronawirus zbierał śmiertelne żniwo, umierały codziennie setki zakażonych). W relacji, obok wątków dotyczących samej ochrony zdrowia (brak testów, brak kadr medycznych, brak środków ochrony indywidualnej), tak bliźniaczo podobnych do polskich problemów (wtedy i teraz), pojawił się również wątek stygmatyzacji pracowników ochrony zdrowia. A nawet ich rodzin.

– Wszystkie szkoły są zamknięte, ale ponieważ lekarze pracują, to otwiera się specjalne szkoły dla ich dzieci. I to jest coś, co mnie bardzo dotknęło, bo w naszym mieście wielu nauczycieli z takiej szkoły zaczęło starać się o zwolnienia lekarskie, ponieważ nie chcą pracować z naszymi dziećmi. Pojawiło się nawet hasło: „Nie będziemy się zajmować zadżumionymi dziećmi”. Wtedy zrobiło mi się naprawdę przykro, bo z jednej strony społeczeństwo opiera się na nas, każe się nam pracować bez wytchnienia bez żadnych środków zabezpieczających i w chorobie, a z drugiej strony to samo społeczeństwo nie chce mieć z nami nic wspólnego, stara się od nas za wszelką cenę odizolować – mówiła portalowi lekarka.

Obawy i strach to jedno, hejt i mowa nienawiści – drugie. To, do czego potrafią doprowadzić plotki, powielanie niesprawdzonych informacji, pokazała tragiczna śmierć prof. Wojciecha Rokity z Kielc, który jeszcze w marcu odebrał sobie życie po tym, jak internauci w lokalnych mediach zalali fora komentarzami o nieprzestrzeganiu przez niego zasad kwarantanny czy wręcz świadomym narażaniu zdrowia i życia pacjentek, które rzekomo miał przyjmować mając świadomość bycia zakażonym. Śledztwo w tej sprawie prowadzi prokuratura.

Najpierw oklaski potem groźby    

Nie był to odosobniony przypadek,  w kilku innych sytuacjach lekarze i inni pracownicy medyczni byli oskarżani o świadome rozprzestrzenianie wirusa. Takim oskarżeniom sprzyjały wyjątkowo niefortunne wypowiedzi wysokich urzędników państwowych. Po tym, jak wiceminister Waldemar Kraska na antenie publicznego radia stwierdził, że za dużą część zakażeń odpowiada niefrasobliwość niektórych lekarzy, w środowisku zawrzało, a samorząd lekarski wezwał premiera do zdymisjonowania wiceministra.

Odpowiedzi na apel na razie lekarze się nie doczekali, doczekali się natomiast wyraźnego łagodzenia przekazu przez Ministerstwo Zdrowia (i oklasków przed gmachem resortu w Dniu Pracownika Służby Zdrowia, obchodzonym 7 kwietnia). Z drugiej strony – dwa tygodnie później – oliwy do ognia dolał jeden z najważniejszych polityków obozu rządzącego, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, który na konferencji prasowej poinformował, że prokuratury będą sprawdzać, czy nie doszło do przestępstwa polegającego na narażeniu życia i zdrowia pacjentów i podopiecznych DPS-ów przez osoby, które nie stawiły się do pracy (w domyśle – zignorowały wezwania wojewodów lub przedstawiły zaświadczenia o niezdolności do pracy). I choć Ziobro wprost nie mówił o lekarzach (zwłaszcza w kontekście DPS-ów byłoby to trudne, bo lekarze nie pracują w domach pomocy społecznej), to wymienił ich jako tych, których sprawdzają trudne warunki, w jakich przyszło nam funkcjonować – cokolwiek to znaczy. Znany z niechęci do lekarzy polityk kilka godzin później na Twitterze umieścił wyrazy podziękowania i podziwu dla heroicznej postawy zdecydowanej większości medyków, ale w odbiorze społecznym szkoda się dokonała: jakaś część ludzi, skłonna podzielać pogląd, że pracownicy ochrony zdrowia, w tym lekarze, narażają pacjentów na niebezpieczeństwo, utwierdziła się w swoich przekonaniach. Od tego znacznie łatwiej przejść do postawy agresji czy hejtu.

Większość medyków podkreśla, że hejt, niechęć czy brak akceptacji – wachlarz zachowań i postaw jest tutaj dość szeroki – to kropla w porównaniu z pozytywnymi reakcjami społeczeństwa, które zdaje się – po raz pierwszy od bardzo długiego czasu – doceniać pracę pracowników ochrony zdrowia i rozumieć problemy, z jakimi się borykają. Hejt był codziennością środowiska medycznego na długo przed koronawirusem. Epidemia sprawiła, że przynajmniej część społeczeństwa, milcząca do tej pory większość, została skonfrontowana ze świadomością, że lekarzom, pielęgniarkom, diagnostom czy ratownikom należy się wdzięczność, szacunek. I nie tylko.

 

„Nie boję się medyka #Pierwszalinia”

Stąd pomysł, na przykład, na akcję „Nie boję się medyka #Pierwszalinia”, zainicjowaną na Śląsku ale o zasięgu ogólnopolskim. Jej pierwsza odsłona to mobilizacja przez internet ochotników z branży marketingowej i reklamowej, którzy mają przygotować kampanię społeczną promującą postawy szacunku i uznania wobec personelu medycznego  będącego, jak przypomina hasło akcji, na pierwszej linii frontu z epidemią.

– Szacunek i uznanie to nie wszystko – zwraca uwagę Władysław Kosiniak-Kamysz, lider PSL i kandydat w wyborach prezydenckich, promując hasło #Premiadlabohatera i zapowiadając złożenie w Sejmie projektu ustawy o specjalnym dodatku (wypłacanym niezależnie od tego, co otrzymują lub mają otrzymywać pracownicy medyczni zatrudnieni w szpitalach jednoimiennych czy innych jednostkach, w których znajdują się pacjenci z koronawirusem). 1,5 tysiąca złotych miesięcznie, z wyrównaniem za marzec, wypłacane do czasu ustania epidemii dla kilkuset tysięcy pracowników ochrony zdrowia, ale również pracowników pomocy społecznej (zwłaszcza pracujących w DPS-ach) –  to jednak miesięcznie koszt 900 mln zł, więc w sytuacji gdy budżet państwa wymaga pilnej nowelizacji i szukania oszczędności, praktycznie bez szans na uchwalenie przez Sejm. Być może jednak stanie się okazją do dyskusji nad finansowym wymiarem wdzięczności dla pracowników ochrony zdrowia i docelowym modelem płac w tym sektorze.

Małgorzata Solecka

Możliwość komentowania została wyłączona.