Nowa fala zachorowań? Centralizacja Narodowego Funduszu Zdrowia? Nowy minister? A może powstanie siedemnasty oddział wojewódzki Funduszu i nastąpią zmiany w algorytmie podziału składki? Jedno jest pewne: jesień 2020 roku zapowiada się na wyjątkowo gorącą.
Nie można zapominać o kiełkującej (eufemizm) frustracji pracowników medycznych. 8 sierpnia lekarze będą protestować przeciw nowelizacji art. 37A Kodeksu karnego, faktycznie zaostrzającej kary za tzw. błędy medyczne. To oczywiście hasłowe ujęcie tematu, bo Ministerstwo Sprawiedliwości zarzeka się, że parlament kar nie zaostrzył, jednak prawnicy nie mają wątpliwości: dokonana zmiana faktycznie zachęca sądy do wymierzania kary pozbawienia wolności (choćby w zawieszeniu), jeśli w sądzie utrzyma się oskarżenie lekarza (pielęgniarki, ratownika…) o działanie, skutkujące nieumyślnym spowodowaniem śmierci.
Nie można zapomnieć o finansach, które również mogą podnieść temperaturę wokół tematów ochrony zdrowia. Pieniędzy, jak podczas debaty nad ustawą wprowadzającą pionizację Narodowego Funduszu Zdrowia, mówił poseł sprawozdawca Bolesław Piecha, ma nie być w kolejnych latach mniej, niż obecnie. Ale to o wiele za mało, bo przecież przez ostatnich pięć lat zapewniano, że pieniędzy będzie z roku na rok coraz więcej. Koronawirus postawił pod znakiem zapytania możliwość wywiązania się z tej obietnicy? Być może – przekonamy się o tym wkrótce po wakacjach.
Po wakacjach ma też zostać zrekonstruowany rząd Mateusza Morawieckiego. W lipcu pojawiły się informacje, że jednym z ministrów, którzy pożegnają się z teką, jest Łukasz Szumowski. Sam zainteresowany (a także premier) zaprzeczają. I te zaprzeczenia wydają się spójne i logiczne. Jesteśmy w środku pandemii i trudno sobie wyobrazić wymianę „sztabu generalnego” i głównodowodzącego. Ale w polityce wszystko jest możliwe – a im bardziej nielogiczne rozwiązania, tym niekiedy bardziej prawdopodobne. W scenariuszu, w którym PiS żegna ciągle dobrze ocenianego ministra (w rankingach zaufania do polityków plasującego się na podium lub w najgorszym przypadku w pierwszej piątce) i obsadza gorący fotel ministra np. senatorem Stanisławem Karczewskim (podobno jego „akcje” idą na ul. Nowogrodzkiej w górę), trudno logiki w każdym razie upatrywać.
Rozpocznie się również proces centralizacji Narodowego Funduszu Zdrowia. Na ostatnim lipcowym posiedzeniu Sejm przyjął w trybie pilnym rządowy projekt nowelizacji kilkunastu ustaw zdrowotnych. Nowelizację uzasadniano koniecznością uporządkowania problemów wynikłych w trakcie pandemii (m.in. egzaminów specjalizacyjnych, sposobu wyborów władz samorządu fizjoterapeutów etc.), ale tuż przed pierwszym czytaniem Bolesław Piecha zgłosił cały pakiet poprawek, zmierzających do tzw. pionizacji NFZ. W największym skrócie – oddziały wojewódzkie Funduszu przestają mieć jakąkolwiek autonomię, decyzje w sprawach związanych zarówno z kontraktowaniem jak i pracą Funduszu będą zapadać w centrali, konkretnie – w gabinecie Prezesa NFZ. Lub też w gabinecie ministra zdrowia, bo wprowadzany do ustawy przepis stanowi, że prezes Funduszu ma wykonywać polecenia ministra. Kropka. Dosłownie, bo nie określono w tej sprawie żadnych procedur. Ustawa, z dużym prawdopodobieństwem, zostanie odrzucona w całości przez Senat, jednak PiS nie będzie mieć problemu z odrzuceniem senackiego weta, nawet jeśli w klubie są pojedyncze głosy sprzeciwu wobec takich decyzji, werbalizowane przede wszystkim przez byłego szefa Śląskiej Kasy Chorych i byłego prezesa NFZ Andrzeja Sośnierza. – To centralizacja gorsza niż za komuny – mówił poseł w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, opublikowanym już po głosowaniu. Ocenił też, że zmiany wprowadzane po to, „żeby mieć maksymalnie dużą kontrolę nad pieniędzmi w zdrowiu i dzielić je po uważaniu. Ale przez twórców tej ustawy przemawia też brak wyobraźni. Przede wszystkim tak daleko idąca centralizacja doprowadzi do paraliżu systemu. Mamy setki szpitali, dziesiątki tysięcy poradni. Jedna osoba nigdy nie może o wszystkim decydować.” Skończą się one, Sośnierz nie ma żadnej wątpliwości, systemową katastrofą. Warto pamiętać, że kierunek zmian nie do końca – eufemistycznie rzecz ujmując – odpowiada rekomendacjom ekspertów, jakimi zakończyła się w ubiegłym roku debata „Wspólnie dla zdrowia”. Tam o centralizacji decyzji nie było mowy, mówiono natomiast o wzmocnieniu roli regionów w zarządzaniu zdrowiem, na przykład przez powołanie wojewódzkich rad zdrowia.
Niewykluczone, że w sierpniu Sejm podejmie temat utworzenia nowego województwa, a konkretnie – wydzielenia z Mazowsza województwa warszawskiego. Nie mówi się nic (a w każdym razie nie głośno) o konsekwencjach tej decyzji dla systemu ochrony zdrowia. Najbardziej oczywisty skutek to powołanie siedemnastego oddziału NFZ, z ogromną dysproporcją w przychodach ze składek (najwyższe zarobki, najmniejszy poziom bezrobocia). To z kolei powinno (choć sprawa nie jest absolutnie przesądzona) skutkować nową konstrukcją algorytmu podziału składek – jeśli zostanie utrzymany obecny, nowy WOW NFZ może oddawać, proporcjonalnie do liczby ubezpieczonych, znacznie więcej niż w tej chwili wykłada, w ramach „janosikowego” Mazowsze. Nawet jeśli będzie to zgodne z prawem, z pewnością nie będzie sprawiedliwe, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę liczbę i rodzaj placówek wysokospecjalistycznych znajdujących się w stolicy. Ale niezależnie od oceny (politycznej, moralnej), przyniesie to określone skutki systemowe.
Jesienią wróci też z pewnością temat projektu ustawy o Funduszu Medycznym – Komisja Zdrowia w lipcu odbyła pierwsze czytanie i zdecydowała o powołaniu specjalnej podkomisji, która ma przeanalizować propozycje zawarte w prezydenckim projekcie, i – przede wszystkim – krytyczne uwagi. Tych nie brakuje. Nawet wpływowi posłowie Prawa i Sprawiedliwości, Bolesław Piecha i Tomasz Latos, nie podzielają optymizmu urzędników Kancelarii Prezydenta oraz Ministerstwa Zdrowia, twierdzących, że projekt „wyjdzie pacjentom na zdrowie”. Kością niezgody jest (i wiele wskazuje, że pozostanie) dołączona do projektu obszerna nowelizacja ustawy refundacyjnej, która według ekspertów może skutkować wręcz ograniczeniem dostępu do nowoczesnych terapii tym, którzy ich potrzebują, ale – co więcej – może również zmniejszyć dostępność do leków dla pacjentów cierpiących na choroby przewlekłe, bo istnieje obawa, że część pieniędzy na Fundusz Medyczny (rocznie ma mieć budżet do 4 mld zł) będzie pochodzić z budżetu na refundację. W tym kontekście pojawia się też pytanie zupełnie zasadnicze: dlaczego propozycje zmian w ustawie refundacyjnej, luźno związane z Funduszem Medycznym, pojawiły się w tym projekcie, który ominął etap uzgodnień międzyresortowych oraz konsultacji publicznych, a nie w zwykłym trybie rządowego przedłożenia? Ministerstwo Zdrowia nie po raz pierwszy (i niestety nie po raz ostatni) próbuje forsować swoje rozwiązania „wrzutkami”, a to poselskimi do projektów rządowych, a to ministerialnymi do projektu prezydenckiego.
Fundusz Medyczny, wbrew obietnicom sprzed kilku miesięcy, nie wniesie dodatkowych środków do ochrony zdrowia – pieniądze będą pochodzić z budżetu państwa, będą częścią dotacji, jaka i tak (gdyby nie było Funduszu Medycznego) musiałaby zasilić Narodowy Fundusz Zdrowia. Z tego punktu widzenia – powołanie FM może rozwiązać część problemów niektórych pacjentów (raczej niewielkiej grupy), może jednak równocześnie stworzyć nowe problemy dla pozostałych. W dodatku Ministerstwo Zdrowia, przynajmniej na wstępnym etapie dyskusji, ma dość oryginalne podejście do celów FM. Podczas obrad Komisji Zdrowia wiceminister Sławomir Gadomski mówił np. o konieczności wymiany łóżek szpitalnych, z których ponad 40 procent ma mieć więcej niż 15 lat. Pytanie – czy centralne zakupy łóżek szpitalnych to na pewno powinno być zadanie ministra zdrowia i nadzorowanego przez niego funduszu szpitalnego? Czy też raczej – o czym resort zdaje się nie pamiętać – zadaniem podstawowym jest tworzenie takiego systemu, w którym placówki medyczne są w stanie dbać o własną infrastrukturę i nie dopuszczać do wieloletnich zaniedbań w tym zakresie?
Małgorzata Solecka