Instytucje międzynarodowe twierdzą, że Polska ma jeden z najniższych w Europie wskaźników lekarzy na liczbę mieszkańców (2,4 na tysiąc). Minister zdrowia uważa te szacunki za nietrafione i mówi o wskaźniku 3,6 a nawet – z dość karkołomną argumentacją – 4,5. Samorząd lekarski przychyla się raczej do wersji 2,4. Jaka jest rzeczywistość?

– Polska nie jest wyjątkiem, jeśli chodzi o problem z liczeniem liczby lekarzy – mówi nam jeden z ekspertów, zajmujących się zdrowiem publicznym. – Wystarczy popatrzeć na wskaźniki greckie, przy których OECD stawia gwiazdkę, tłumacząc, że wskaźnik ponad 6/1000 nie oddaje rzeczywistości, bo uwzględnia wszystkich, którzy ukończyli kierunek lekarski (i na przykład od lat pracują za granicą lub w ogóle nie pracują w zawodzie).

Polskie Ministerstwo Zdrowia od kilku lat kwestionuje dane z raportów OECD. Pytanie jednak, czy słusznie? I czy przy tej polemice nie są przekraczane granice rozsądku, gdy minister zdrowia -– najpierw publicznie na konferencji (Kongres Zdrowie Polaków 2019, który odbył się w listopadzie), potem w grudniowym wywiadzie dla jednego z tabloidów, twierdzi, że Polska może wykazać wskaźnik 4,5 (który plasowałby nas w ścisłej europejskiej czołówce), jeśli zliczyć posiadających prawo wykonywania zawodu lekarzy i lekarzy dentystów. Sęk w tym, że tego robić nie wolno – dla tych dwóch zawodów prowadzone są odrębne statystyki i obliczane, osobno, wskaźniki. Tymczasem ministrowi zdrowia powieka nawet nie drgnie, gdy mówi: „Rejestr NRL podaje na 30 września br., że mamy w Polsce 140 420 lekarzy wykonujących zawód i 38 451 lekarzy dentystów wykonujących zawód. Podliczając wskaźnik liczby lekarzy na tysiąc mieszkańców, to wynika z niego, że to 3,6. Dokładnie tyle, ile wynosie średnia europejska według OECD. W przypadku lekarzy i lekarzy dentystów razem wychodzi 4,65. Biorąc pod uwagę lekarzy wystawiających e-zwolnienia, to jest to więcej. Ponad 149 tys. lekarzy, a przecież wiemy, że część lekarzy zwolnień nie wystawia”.

Więc jeśli nie 4,5 – to może wskaźnik 3,6 jest prawdziwy? Prawo wykonywania zawodu lekarza, według danych NIL, ma w tej chwili nieco ponad 134 tysiące lekarzy. Kolejne 6 tysięcy to lekarze stażyści. Ci, za sprawą wprowadzonych niedawno przepisów, nie mogą np. wystawiać choćby recept. 134 tysiące lekarzy – to liczba bazowa, do której powinniśmy się odnosić.

Z tej liczby część lekarzy albo nie pracuje w Polsce, albo nie wykonuje zawodu lekarza (pracując w administracji czy w szeroko rozumianym biznesie medycznym). Nie wiemy, jaka to część – to fakt. Można nieco złośliwie przywołać słowa premiera Mateusza Morawieckiego, który wielokrotnie twierdził, że „bogaty Zachód” wydrenował z Polski 20-30 tysięcy lekarzy. Prawdopodobnie ta liczba jest mniejsza (kilkanaście tysięcy), ale pokazuje smutny fakt: jeśli politycznie wygodne jest twierdzenie o drenowaniu mózgów, liczba lekarzy, którzy porzucili pracę w Polsce rośnie. Jeśli trzeba obronić tezę, że system nie jest w kryzysie (albo przynajmniej, że politycy nad tym kryzysem panują) – najlepiej byłoby uznać, że z Polski nie wyjechał żaden lekarz.

Ale nawet, gdyby założyć, że tak jest, mamy zupełnie inny problem. Z danych Naczelnej Izby Lekarskiej wynika, że z owych 134 tysięcy lekarzy blisko 13,5 tysiąca mężczyzn jest już w wieku emerytalnym (powyżej 65. roku życia, w tym blisko 8,8 tysiąca przekroczyło 71. lat). Kobiet w wieku emerytalnym (powyżej 60. roku życia, zgodnie z decyzją PiS o obniżeniu wieku emerytalnego) jest niemal 30 tysięcy ( w tym 14,4 tys. powyżej 71. roku życia).

Resort zdrowia wręcz się tym chlubi, podając informacje o wiekowych lekarzach (nawet po ukończeniu 90. roku życia), którzy wystawiają e-recepty. A jeśli już o e-receptach mowa… Gdy Ministerstwo Zdrowia przedstawiało w listopadzie informacje o wdrażaniu projektu, wiceminister Janusz Cieszyński przyznał, że recepty wystawia około 100 tysięcy lekarzy – co by potwierdzało, z grubsza, prawidłowość wyliczeń OECD, które kwestionuje minister Łukasz Szumowski.

Małgorzata Solecka