Czy klauzula wyższego dobra w Kodeksie karnym, zdejmująca z lekarzy i innych profesjonalistów medycznych odpowiedzialność karną za nieumyślny błąd popełniony w procesie leczenia, przy ratowaniu zdrowia i życia pacjentów, ma szansę na znalezienie większości w parlamencie? Samorząd lekarski nie poddaje się, chcąc zapewnić system no fault z myślą i o lekarzach, i o pacjentach.

Pierwsze miesiące nowego rządu to nowe otwarcie, a minister Izabela Leszczyna podczas grudniowego spotkania z Naczelną Radą Lekarską nie wykluczała poparcia dla postulatu takich zmian w ustawie o jakości i bezpieczeństwie pacjenta, jakie od początku prac legislacyjnych postulowało środowisko lekarzy, ale też ogromna większość ekspertów oraz - przynajmniej na samym początku - Rzecznik Praw Pacjenta. Wszyscy byli zgodni: tylko brak odpowiedzialności karnej za nieumyślne błędy umożliwia po pierwsze szybkie ich zidentyfikowanie (nikt nie obawia się wskazać popełnionego błędu), po drugie - ustalenie przyczyn, które rzadko leżą po stronie jednostek, bo przeważnie wynikają z nałożenia się na siebie wielu okoliczności, również uwarunkowań systemowych. Tylko znając błędy i ich przyczyny można poprawiać stosowane rozwiązania tak, by do kolejnych błędów przekładających się na szkodę dla pacjentów nie dochodziło.

Samorząd jednak nie chce w tej sprawie czekać na inicjatywę rządzących, dlatego Naczelna Rada Lekarska przygotowała poprawkę do Kodeksu karnego - klauzulę wyższego dobra. Lekarze, jak tłumaczył w styczniu prezes Łukasz Jankowski dziennikarzom, liczą że temat podejmą resorty zdrowia i sprawiedliwości i klauzula wejdzie do Sejmu ostatecznie jako projekt rządowy, wpisując się ewentualnie w inne zmiany, jakie będzie w obszarze przepisów o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta przeprowadzać rząd Donalda Tuska. Bo to, że zmiany będą, jest przesądzone - minister zdrowia krytycznie wypowiada się o zapisach ustawy o jakości, którą przecież w Sejmie poprzedniej kadencji ówczesnej opozycji udało się mocno spowolnić.

Z tematem jakości mocno związany jest temat kształcenia przed dyplomowego lekarzy. Również w tym obszarze jest szansa na zmianę podejścia, ale pewności nie ma. Z jednej strony minister nauki i szkolnictwa wyższego zapowiada, że w lutym 2024 roku ruszą kontrole uczelni, które uruchomiły kierunki lekarskie w ostatnich latach, nie posiadając pozytywnej oceny Polskiej Komisji Akredytacyjnej, z drugiej widać wyraźnie (padają nawet takie zapewnienia), że rząd wcale nie pali się do zamykania tych kierunków. Gdy w ostatnich dniach grudnia posłowie Komisji Zdrowia po raz pierwszy spotkali się z ministrą Izabelą Leszczyną (na posiedzeniu, na którym KZ opiniowała projekt budżetu na 2024 rok w części dotyczącej zdrowia), pytali m.in. o plany wobec „nowych” kierunków lekarskich, o to ile z nich zostanie zamkniętych. Izabela Leszczyna przypomniała, że kierunki lekarskie zostały uruchomione na uczelniach, które nie podlegają nadzorowi Ministerstwa Zdrowia.

- W mojej ocenie nie jest absolutnie celem obecnego rządu zamykanie czegokolwiek, natomiast będziemy chcieli - mówię tu trochę za ministra nauki, ale to jest na pewno w dobrze pojętym interesie nas wszystkich - żeby te uczelnie w określonym czasie standardy kształcenia spełniały. Nie wyobrażam sobie, żeby kształcić lekarzy w uczelni, która nie spełnia standardu kształcenia, pewnie państwo też tak to rozumiecie, ale zrobimy wszystko, żeby wszędzie tam, gdzie te kierunki powstały, mogły one funkcjonować - podkreślała.

Rząd stoi w tej sprawie przed szatańskim dylematem. Z jednej strony, decyzja o zamknięciu kierunku lekarskiego (zwłaszcza, gdyby tych kierunków miało być więcej) jest mocno ryzykowna politycznie, bo będzie przedstawiona jako odebranie czegoś, co poprzedni rząd „dał” (przede wszystkim lokalnym społecznościom, dla których kształcenie lekarzy „u siebie” to prestiż, ale też… pieniądze). Zostanie też użyty, z pewnością, argument o działaniu na rzecz „lobby lekarzy”, którzy obawiają się większej konkurencji na rynku pracy. Z drugiej, nie sposób utrzymać kierunki, które ewidentnie nie dorastają do wymaganego poziomu. A że takie są, nie ulega wątpliwości. Koło ratunkowe w postaci decyzji, że studentów uczelni, które stracą prawo do kształcenia przyszłych lekarzy, przejmą uczelnie akademickie, rzuciła rządowi Konferencja Rektorów Akademickich Uczelni Medycznych. To ważny sygnał, bo wytrąca argument dotyczący zagrożenia, że liczba lekarzy nie będzie się zwiększać. Przedstawiciele KRAUM od miesięcy podkreślają zresztą, że jeśli rząd podjąłby decyzję o zwiększeniu finansowania uczelni akademickich, są one w stanie (ograniczając dywizję angielską lub z niej całkowicie rezygnując) zwiększyć liczbę miejsc na studiach prowadzonych w języku polskim, co do jakości których nie można mieć żadnych wątpliwości.

Duża część środowiska lekarskiego - aktywni są tu zwłaszcza młodzi lekarze - jest jednak wyraźnie zniecierpliwiona niejednoznacznymi sygnałami docierającymi z rządu. A zwłaszcza informacjami, że uczelnie, którym poprzedni rząd zdążył obiecać zgodę na uruchomienie kierunków lekarskich, sygnalizują ostatnie przygotowania do tego kroku.

Fundamentem, od którego zależą - teraz, ale też w perspektywie kolejnych lat - warunki, w jakich będzie funkcjonować system ochrony zdrowia, w jakich lekarze będą pracować a pacjenci będą leczeni, są oczywiście finanse. Tu również są nadzieje, ale też ogromna niepewność. 2024 rok nie przyniesie zmiany - a jeśli już, to możliwe jest pewne pogorszenie, choć rząd znalazł dodatkowe (wobec planów, pozostawionych przez poprzedników) ponad 4 mld zł na zdrowie (do ponad miliarda złotych zaplanowanego już w budżecie, doszły 3 mld zł po decyzji prezydenta o zawetowaniu ustawy okołobudżetowej, pieniądze miały pójść na media publiczne, ale rząd przekierował je na ochronę zdrowia w postaci „znaczonych” obligacji, które trafią do NFZ i będą mogły być wydane na określone cele, m.in. onkologię i psychiatrię dziecięcą). To jednak kropla w morzu potrzeb, bo realny odsetek PKB, jakie według planów wydamy na ochronę zdrowia w 2024 roku, razem z tymi dodatkowymi miliardami, nie przekroczy 5,1 proc., podczas gdy w 2023 roku wynosił on 5,23 proc. Będzie więc niewielki, ale odczuwalny spadek REALNYCH nakładów, co może się przełożyć jak ostrzegają eksperci na (dalsze) pogorszenie dostępności do świadczeń zdrowotnych, zwłaszcza że stronę wydatkową usztywniają przepisy ustawy o minimalnym wynagrodzeniu pracowników ochrony zdrowia.

By zapobiec takiemu negatywnemu scenariuszowi, Federacja Przedsiębiorców Polskich w styczniu przedstawiła rekomendacje dotyczące sposobów zwiększenia nakładów na zdrowie - w sumie o 28 mld zł (czyli do poziomu ponad 5,8 proc. PKB, żeby osiągnąć poziom 6,2 proc., czyli taki, jaki jest zapisany w ustawie, ale realny a nie obliczany z zastosowaniem reguły n-2, potrzebnych byłoby jeszcze ok. 13 mld zł). Wśród rekomendacji, na pierwszym miejscu, znalazł się postulat wykreślenia z ustawy reguły odnoszącej wydatki bieżące na zdrowie do PKB sprzed dwóch lat jako fałszującej rzeczywisty obraz sytuacji i potencjalnie niebezpiecznej zwłaszcza w sytuacji dość gwałtownych zmian wskaźników makroekonomicznych (w tej chwili – inflacji). Inne postulaty to, między innymi, wycofanie się z nowelizacji ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty, która pod koniec 2022 roku przeniosła finansowanie wszystkich zadań do NFZ bez dotacji przedmiotowej z budżetu państwa, likwidacja odpisów na AOTMiT i ABM z budżetu NFZ (przejęcie tego zadania przez budżet), uwolnienie środków Funduszu Medycznego, na którego kontach znajduje się w tej chwili ok. 7 mld zł wolnych środków a także zmiany dotyczące składek zdrowotnych. FPP nie proponuje zwiększenia stawki składki zdrowotnej, ale zmiany w podstawie, od której jest odprowadzana (ujednolicenie podstaw we wszystkich ubezpieczeniach). Ostatnie postulaty dotyczą obowiązków składkowych budżetu państwa: składki zdrowotne, tłumaczą eksperci, powinny być płacone za każdego ubezpieczonego. W tej chwili składki odprowadza 26,4 mln ubezpieczonych, a do świadczeń uprawnionych jest 35,7 mln osób. Nawet składka w symbolicznej wysokości, przy tak dużej luce w liczbie ubezpieczonych (składka odprowadzana przez budżet) przyniosłaby wyraźną różnicę. Jest też postulat dotyczący urealnienia dopłaty do składki, jaką odprowadzają rolnicy.

FPP planuje przedstawić te rekomendacje stronie rządowej, zamierza też zabiegać o poparcie wśród partnerów społecznych. Również związków zawodowych i samorządów pracowników medycznych.

Małgorzata Solecka