Maksymalne zarobki lekarzy pracujących na kontrakcie w wymiarze czasowym jednego etatu nie powinny przekraczać 40 tysięcy złotych. Tylko w wyjątkowych sytuacjach górna granica mogłaby sięgnąć blisko 50 tysięcy złotych. Jednocześnie kontrakty byłyby zawierane wyłącznie w oparciu o stawkę godzinową, w wymiarze nie mniejszym niż pół etatu.

To propozycje, jakie pod koniec października 2025 roku położyło – podczas posiedzenia Prezydium Trójstronnego Zespołu ds. Ochrony Zdrowia – kierownictwo resortu, rozpoczynając rozmowy z partnerami społecznymi na temat zmian w obszarze wynagrodzeń pracowników ochrony zdrowia, ze szczególnym uwzględnieniem propozycji nowelizacji ustawy o wynagrodzeniach minimalnych.

Ta, w ocenie rządu i Narodowego Funduszu Zdrowia, w obecnym kształcie jest nie do utrzymania. Podczas Forum Rynku Zdrowia (20-21 października) temat kosztów ustawy o minimalnym wynagrodzeniu przewijał się praktycznie na wszystkich kilkudziesięciu dyskusjach panelowych. To koszty ustawy (tylko w tym roku realizacja podwyżek, w stosunku do wynagrodzeń wyjściowych z połowy 2022 roku, wynosi ok. 57 mld zł) powodują, dowodził m.in. prezes NFZ Filip Nowak j jego zastępca ds. finansowych Jakub Szulc, że NFZ nie jest w stanie finansować odpowiedniej do potrzeb pacjentów liczby świadczeń, również tych nielimitowanych.

Pojawiają się problemy z zapłatą, choćby, za programy lekowe, o czym alarmują i klinicyści i organizacje pacjentów. – Sytuacja jest wyjątkowa. Do tej pory nie było takich opóźnień w finansowaniu programów lekowych – mówił z kolei podczas panelu poświęconego kardiologii dyrektor generalny Ministerstwa Zdrowia Konrad Korbiński. W sytuacji, gdy NFZ nie jest w stanie regulować w miarę na bieżąco płatności, szpitale podejmują decyzje o ograniczeniu przyjęć czy też wstrzymaniu kwalifikacji do programów lekowych. - Ustawa o wynagrodzeniach minimalnych skonsumowała wszystkie rezerwy finansowe w systemie - tłumaczył Korbiński. - Programy lekowe mogą wyhamować do czasu pojawienia się pieniędzy w systemie - stwierdził. Z kolei minister zdrowia Jolanta Sobierańska-Grenda wprost przyznała, że w ostatnich miesiącach roku planowe zabiegi i wizyty mogą być przekładane, podobnie - jak podkreśliła - jak działo się to w poprzednich latach.

Ustawa o wynagrodzeniach minimalnych, a konkretnie jej nowelizacja z 2022 roku, jak od wielu miesięcy przypominają eksperci, o czym mówi również otwarcie kierownictwo Narodowego Funduszu Zdrowia, została wprowadzona bez wskazania źródła finansowania. I stała się jednym z głównych czynników rozsadzających finanse systemu. Podczas prac nad ustawą tłumaczono, że finansowanie zapewni ustawa przychodowa, gwarantująca trwały wzrost nakładów na zdrowie (tzw. ustawa 7 proc. PKB na zdrowie). Problem w tym, że ustawa generuje koszty wyższe niż planowany przez rząd wzrost nakładów. Stąd, między innymi, w finansach Funduszu powiększa się luka. O tym, że taki katastrofalny scenariusz będzie się realizować, eksperci alarmowali już w połowie 2024 roku – wtedy jednak decydenci nie potraktowali ostrzeżeń z należytą uwagą (mówiąc wprost zignorowali je). Efekt? Luka w finansach płatnika, mimo znacząco wyższej od planowanej, dotacji z budżetu, na koniec października sięgała kilkunastu miliardów złotych (na przełomie października i listopada Ministerstwo Finansów zapowiedziało decyzję, ile miliardów budżet dołoży jeszcze w tym roku do kasy płatnika), zaś w przyszłym roku luka ma wynieść co najmniej 23 mld zł.

- Wszyscy żyliśmy w bańce ponad stan – mówiła podczas FRZ wiceminister zdrowia Katarzyna Kęcka, zapowiadając rozmowy w Trójstronnym Zespole na temat koniecznych, dla stabilizacji finansów płatnika, zmian w ustawie. Co usłyszeli partnerzy społeczni?

Największe zainteresowanie budzi kwestia ograniczenia maksymalnych zarobków lekarzy: od miesięcy w mediach pojawiają się informacje o fakturach rzędu 100-300 tysięcy złotych, wystawianych przez lekarzy szpitalom za miesiąc pracy. Informacje te powielają (lub przekazują nowe) również politycy - można powiedzieć, ponad podziałami. Nie brakuje informacji sensacyjnych – w październiku najmocniej przebił się temat braku chętnych do pracy na SOR w jednym ze szpitali, który oferował w ogłoszeniu o pracę stawkę powyżej 100 tysięcy złotych miesięcznie. Jednocześnie resort zdrowa powtarzał, że jest bardzo duże oczekiwanie po stronie społecznej - domyślnie, nie tylko opinii publicznej, ale przede wszystkim stron dialogu społecznego, organizacji pracodawców ale też związków zawodowych innych zawodów medycznych i niemedycznych – by uregulować kwestię maksymalnych zarobków. I taką propozycję 27 października przedstawiło.

Maksymalne wynagrodzenie osób zatrudnionych na podstawie umów cywilnoprawnych, czyli tzw. kontraktów miałoby się odnosić się do stawki godzinowej jako ułamka płacy minimalnej: 1/20 minimalnego wynagrodzenia brutto przy obowiązku pracy w wymiarze minimum 1/2 etatu. To oznaczałoby, że maksymalne wynagrodzenie mogłoby wynieść niespełna 40 tys. zł (za etat). W wyjątkowych, uzasadnionych, przypadkach limit mógłby być podniesiony o ok. 10 tys. zł. Jednocześnie kontrakty mogłyby być podpisywane wyłącznie w oparciu o stawkę godzinową (koniec z kontraktami w oparciu o procent od procedury) i dodatkowo – czas pracy musiałby wynosić równoważność połowy etatu. – Lekarz nie może być komiwojażerem, jeżdżącym z walizką po kraju i wykonujący procedury – zżymała się była już minister zdrowia Izabela Leszczyna.

Z danych AOTMiT wynika, że mediana wartości kontraktu lekarza specjalisty to 24,6 tys. zł (dane z września 2024 r.). Jeśli chodzi o budzące emocje kontrakty od 100 do 300 tys. zł., stanowią one margines wszystkich umów - AOTMiT odnotował ich 431 (w badanym okresie).

A co z propozycjami zmian w samej ustawie o wynagrodzeniach minimalnych? Z komunikatu, opublikowanego po posiedzeniu, wynika, że mają one dotyczyć:

- zmiany mechanizmu waloryzacji najniższych wynagrodzeń zasadniczych;

- nieznacznego podwyższenia współczynników pracy dla grupy 5 i 6 (grupy „pielęgniarskie”);

- dostosowania terminów realizacji waloryzacji najniższych wynagrodzeń do kalendarza przygotowywania budżetu państwa, NFZ, podmiotów leczniczych oraz do terminów na zawieranie porozumień i wydawanie zarządzeń z ustawy począwszy od 1 stycznia 2027 r.;

- wprowadzenia do ustawy przepisu nakładającego na podmiot leczniczy obowiązek zakwalifikowania pracownika do wyższej grupy zawodowej w przypadku podwyższenia przez niego kwalifikacji zawodowych w związku z uzyskaniem ich na polecanie lub za zgodą pracodawcy.

Z naszych informacji wynika, że wstępnie ze strony związków zawodowych resort zdrowia usłyszał, że nie będzie zgody na zmiany niekorzystne dla tych, dla których ustawa jest gwarancją podwyższania wynagrodzeń minimalnych. Podczas debat na Forum Rynku Zdrowia Krystyna Ptok, przewodnicząca związku zawodowego pielęgniarek ostrzegała, że w obronie ustawy podwyżkowej pracownicy są gotowi wyjść na ulice, zaś Maria Ochman z NSZZ Solidarność radziła, by decydenci „chuchali i dmuchali” na ustawę, która gwarantuje spokój społeczny i jednocześnie rozwiązuje, a przynajmniej pomaga łagodzić, kryzys kadrowy w ochronie zdrowia.

Związki zawodowe nie odmawiają rozmów na temat wprowadzenia CAP w systemie publicznym – z pełną świadomością, że regulacje te dotyczą głównie, jeśli nie wyłącznie, lekarzy, którzy w rozmowach – przynajmniej na etapie prezydium Trójstronnego Zespołu – nie uczestniczyli. Podczas pierwszych rozmów z przedstawicielami samorządu lekarskiego minister Jolanta Sobierańska-Grenda zapowiadała, że nie planuje zmian w zasadach dotyczących kontraktów lekarskich. Wszystko wskazuje jednak, że bez podjęcia tego tematu rozmowy na temat nowelizacji ustawy o wynagrodzeniach byłyby niemożliwe: związki zawodowe już od miesięcy sygnalizowały wprost, że choć nie widzą pola do ustępstw, rozmawiać będą tylko pod warunkiem, że częścią pakietu zmian będą również kontrakty (czy też raczej – wynagrodzenia maksymalne, bo stawki mają obowiązywać również w przypadku umów o pracę).

Małgorzata Solecka 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

3 + dwanaście =