Przekroczyliśmy właśnie liczbę miliona osób zaszczepionych przeciw COVID-19 obiema dawkami – pochwalił się 25 lutego szef Kancelarii Premiera, pełnomocnik rządu ds. programu szczepień, Michał Dworczyk. Wiadomości TVP z kolei pod koniec lutego przedstawiły Polskę jako lidera – no dobrze, jednego z liderów – „wyścigu szczepień”. Nie, nie w Europie. Na świecie.

Polska ma, oczywiście, powody do względnego zadowolenia. Wśród krajów Unii Europejskiej, jeśli chodzi o państwa duże (powyżej 10 mln mieszkańców), rzeczywiście jesteśmy liderem, ze wskaźnikiem 7,9 zużytych dawek szczepionki na stu mieszkańców (Our World in Data, stan na 24 lutego). Wyprzedzają nas, co prawda, niewielkie państwa UE, takie jak Malta, Dania i Islandia, ale Polska z kolei ma wyraźną przewagę nad Hiszpanią, Niemcami, Włochami i Francją. Przynajmniej jedną dawkę szczepionki otrzymało do tej pory nieco ponad 5 proc. populacji – tu również dzierżymy palmę pierwszeństwa wśród dużych krajów wspólnoty.

Punkt odniesienia jest ważny, bo UE, generalnie, ze szczepieniami radzi sobie źle i pozostaje daleko w tyle za Izraelem (światowym liderem szczepień) i Wielką Brytanią, która Unię Europejską wyprzedza o kilka długości. Unijne problemy to efekt przede wszystkim niedostatecznej i odbiegającej od zapowiedzi podaży szczepionek – koncerny farmaceutyczne tną i przesuwają dostawy, ku frustracji i rozczarowaniu krajów członkowskich i przy dość bezsilnej postawie Komisji Europejskiej. Przywódcy unijni zastanawiają się, jak rozwiązać problem dostaw – w tej chwili wszystkie nadzieje skupiają się na nowych szczepionkach, z których przynajmniej jedna (J&J) ma szansę być dopuszczona na rynek europejski jeszcze w marcu.

Problemy z dostawami odbijają się też na polskim programie szczepień. Wielkim wyrzutem sumienia dla decydentów powinno być szczepienie grupy zero – praktycznie zawieszone, jeśli chodzi o pierwsze dawki, od drugiej dekady stycznia (choć oficjalnie – dopiero od połowy lutego). Ma ruszyć 7 marca, preparatem AstraZeneca, bo szczepionki Pfizera i Moderny są przeznaczone dla seniorów 70+.

Kolejnym problemem jest zerwanie kalendarza z terminami szczepień – duża część punktów szczepień rozpisywała terminy od poniedziałku do piątku. W tej chwili Agencja Rezerw Strategicznych (jeszcze niedawno – Agencja Rezerw Materiałowych) nie tylko rekomenduje, ale wręcz żąda, by szczepienia były realizowane od środy do piątku, gdyż ani na poniedziałek, ani nawet na wtorek nie ma możliwości zagwarantowania dostaw szczepionek. To z kolei w ogromny sposób dezorganizuje pracę poradni POZ.

Dlatego lekarze podstawowej opieki zdrowotnej uważają, że jeśli rząd chwali się sukcesem szczepień, nie powinien zapominać, jakim kosztem ten sukces jest osiągany. I że jest możliwy dzięki determinacji i poczuciu misji lekarzy. – Chaos to najłagodniejsze określenie tego, co się wiąże z organizacją dostaw szczepionek do wielu punktów szczepień. Od kilku tygodni nie mamy dostaw w poniedziałki, a czasem i we wtorki. Ponadto nie otrzymujemy informacji o kolejnych terminach dostawy. Np. we wtorek wieczorem nie wiem jeszcze, o której godzinie w środę szczepionki dotrą do przychodni. A przecież pacjentów trzeba umówić na konkretną godzinę. I to tych, których wcześniej już przesunęliśmy z poprzedniego dnia. W rezultacie w mojej przychodni panie rejestratorki i pielęgniarka zajmują się niemal wyłącznie grafikami szczepień i – co się z tym wiąże – przekładaniem wizyt wszystkich innych pacjentów. Praca całej przychodni jest zdezorganizowana. Jeśli jeszcze nie rezygnujemy z udziału w programie szczepień, to wyłącznie z poczucia odpowiedzialności za walkę z pandemią i w trosce o naszych pacjentów. Dla nich to robimy. Zwłaszcza starsi ludzie są nam wdzięczni, że mogą się zaszczepić w pobliżu domu, że nie muszą jeździć do odległych punktów. Ale też oni są najbardziej zaniepokojeni i zestresowani zmianami terminów – komentowała pod koniec lutego Joanna Szeląg z Porozumienia Zielonogórskiego.

Małgorzata Solecka