Koniec z dopuszczalnością terminacji ciąży, gdy u płodu stwierdzono jedynie Zespół Downa. Aborcja miałaby nadal być dopuszczalna w trzech sytuacjach, ale tzw. wskazania eugeniczne zostałyby zawężone do ciężkich uszkodzeń płodu, wykluczających możliwość samodzielnego życia i rozwoju. Decydować miałoby konsylium specjalistów. Lekarz mógłby również przerwać ciążę bez ponoszenia konsekwencji, jeśli ciąża byłaby następstwem czynu zabronionego albo zagrażała życiu i zdrowiu kobiety.
Przełom marca i kwietnia otworzył, za sprawą inicjatywy ustawodawczej środowisk pro-life, kolejne pole konfliktu w polskim życiu publicznym. Demonstracje z jednej strony obrońców życia, z drugiej – zwolenników obecnego kompromisu aborcyjnego, z trzeciej – środowisk, które twierdzą, że przed całkowitą penalizacją aborcji trzeba się bronić akcją na rzecz prawa kobiet do dokonywania wyboru (czyli pełną dopuszczalnością aborcji do 12. tygodnia życia) przetoczyły się przez Polskę i w kolejnych miesiącach, z mniejszą lub większą częstotliwością, będą się przetaczać nadal.
I choć uwaga opinii publicznej skupia się na daleko idącym projekcie przygotowanym przez środowiska konserwatywne, skupione wokół Instytutu „Ordo Juris” (całkowity zakaz aborcji, odstępstwo od sankcji karnych tylko w sytuacji, gdy śmierć dziecka nienarodzonego – to określenie miałoby zastąpić „płód” nastąpiła w wyniku ratowania życia matki będącego w bezpośrednim zagrożeniu, kary nie tylko dla lekarzy i osób namawiających do aborcji, ale też dla kobiet), nikt nie ma wątpliwości, że inicjatywa obywatelska tylko wywołała temat. Ostateczny kształt ustawy antyaborcyjnej będzie zależeć od Prawa i Sprawiedliwości. A tam gotowości do skrajnych rozwiązań próżno szukać.
W PiS jest grupa posłów, która chętnie poparłaby projekt obywatelski. Może z wyłączeniem karania kobiet – przeciw temu rozwiązaniu są również hierarchowie Kościoła katolickiego, którzy najpierw wydali oświadczenie zwracające uwagę na konieczność wprowadzenia bezwzględnej ochrony życia, by po kilku dniach – również pod wpływem krytycznych pod adresem złożonego w Sejmie projektu – doprecyzować, że karanie kobiet nie było i nie jest zgodne ze stanowiskiem Kościoła. W Prawie i Sprawiedliwości też próżno szukać zwolenników takiego rozwiązania.
Większość klubu Jarosława Kaczyńskiego wolałaby w ogóle tematu aborcji nie ruszać. Ustawa z 1993 roku – na co zwracają uwagę środowiska lewicowe – należy do najbardziej restrykcyjnych w Europie, przynajmniej w teorii. Bo przerywanie ciąży „na żądanie” jest w Polsce nielegalne, ale – możliwe. Poza skrajnymi sytuacjami, w których kobieta trafia do szpitala ze śladami przeprowadzonego zabiegu przerwania ciąży, pozostaje ono również poza zainteresowaniami organów ścigania. Organizacje kobiece szacują, że oprócz około tysiąca zgodnych z przepisami zabiegów przerwania ciąży (dane Ministerstwa Zdrowia) w Polsce ciążę przerywa nawet 70-80 tysięcy kobiet, znakomita większość – w kraju. – Zamiast zaostrzać przepisy antyaborcyjne, byłoby lepiej gdybyśmy zaczęli egzekwować te, które w tej chwili istnieją – mówi jeden z polityków PiS, którego przeraża wizja wielomiesięcznej (może nawet wieloletniej) batalii wokół tematu aborcji.
Dlatego PiS, najprawdopodobniej, będzie chciało dokonać zmian metodą szybkiego cięcia – wychodząc naprzeciw postulatom obrońców życia, przede wszystkim Kościoła zaproponuje zaostrzenie kryterium „ciężkiego uszkodzenia płodu”, w taki sposób by nie były podstawą do legalnego przerywania ciąży wady genetyczne, przede wszystkim Zespół Downa. Każdy przypadek będzie musiał przejść przez dodatkowe konsylium. Jeśli badania nie potwierdzą innych uszkodzeń, które wykluczałyby możliwość prawidłowego rozwoju, wada genetyczna nie będzie już podstawą do przeprowadzenia aborcji bez konsekwencji karnych. Z propozycją takiego kompromisu ma wystąpić do przedstawicieli Kościoła – jak mówi się w sejmowych kuluarach – prezes Prawa i Sprawiedliwości. Jeśli biskupi go zaakceptują, PiS nie oglądając się na projekt obywatelski przeprowadzi zmianę ustawy antyaborcyjnej. A projekt Ordo Juris, bez względu na to czy podpisze się pod nim sto, dwieście tysięcy czy milion – po pierwszym czytaniu trafi do sejmowej zamrażarki na poziomie komisji.
Małgorzata Solecka