Za sprawą Rzecznika Praw Pacjenta wraca temat wprowadzenia nakazu pracy w Polsce, w systemie publicznym, dla lekarzy po rezydenturze. Rzecznik skierował w tej sprawie list do ministra zdrowia – miałby to być jeden ze sposobów walki z niedoborem specjalistów, niewątpliwym problemem systemu ochrony zdrowia.
Szczegółów oczywiście – brak, to jeszcze pomysł, a nie propozycja konkretnego rozwiązania, ale RPP proponuje nałożyć na lekarzy, którzy przeszli ścieżkę edukacji: studia bezpłatne oraz rezydentura (finansowana ze środków publicznych) podwójne ograniczenie. Nie tylko nie mogliby wyjechać za granicę przed odpracowaniem określonego czasu, ale również – musieliby pracować w publicznej służbie zdrowia.
Zastrzeżenie, jakie się nasuwa – czy takie rozwiązanie byłoby zgodne z konstytucją? Przecież w Polsce bezpłatne studia kończą dziesiątki tysięcy osób – choćby na kierunkach ścisłych, kształcących równie pożądanych na rynku pracy specjalistów, i nikt na nich ograniczeń związanych z miejscem podjęcia pracy nie nakłada…
Lekarze bez wątpienia są szczególnym przypadkiem. Ich kształcenie jest najdroższe. I niewątpliwie Polska ma problem, jako kraj niezbyt zamożny – kształci drogich specjalistów dla innych krajów. Jest w tym brak logiki, wołający o rozwiązanie.
Tylko czy nakaz pracy, „przywiązanie lekarza do ziemi”, rzeczywiście rozwiąże problem?
Zwolennicy nakazu pracy, bo takich nie brakuje, twierdzą, że lekarze po rezydenturze mają moralny obowiązek odpracowania długu, bo przez okres specjalizacji otrzymywali od państwa pensję. Tak, ale po pierwsze – wysokość tej pensji nie jest imponująca, po drugie – lekarze rezydenci ciężko na nią pracują. Bardzo ciężko. W niektórych szpitalach to na rezydentów przerzuca się gros obowiązków związanych z utrzymywaniem ciągłości pracy na oddziałach, przeciąża się ich dyżurami. Dodatkowo płatnymi, jeśli szpital ma wolę i możliwości płacenia, albo – wliczanymi do obowiązków w ramach „pensji”. Rezydenci nie raz i nie dwa podnosili tę kwestię.
Trzeba być sprawiedliwym – RPP zwraca uwagę ministrowi zdrowia uwagę na problem, który niewątpliwie jest jednym z najpilniejszych do rozwiązania. Wskazuje, jakich specjalistów brakuje najbardziej, pisze o konieczności kompleksowych zmian obejmujących przepisy dotyczące kształcenia lekarzy i programów kształcenia przed- i podyplomowego. Nakaz pracy znajduje się w całym pakiecie propozycji.
Szkoda jednak, że w ogóle się tam znalazł. Minister zdrowia zapowiada zmiany dotyczące kształcenia lekarzy – ma być więcej miejsc na studiach medycznych prowadzonych w języku polskim, mają być zapewnione miejsca specjalizacyjne dla wszystkich chętnych. Na tym zadania ministra jednak się nie kończą: musi on dążyć do stworzenia takiego systemu, w którym lekarze będą chcieli pracować. Stare przysłowie mówi „z niewolnika nie ma robotnika”. Nie można zaczynać od wprowadzenia nakazów, skoro nie są wydolne ani system kształcenia podyplomowego ani system, w którym mieliby „przymusowo” pracować lekarze-specjaliści.
Można sobie wyobrazić, że w bardziej przyjaznym pracownikom systemie nakaz pracy nie będzie potrzebny. Ale równie dobrze można sobie wyobrazić, że podjęcie ścieżki specjalizacyjnej będzie się wiązało z podpisaniem pewnego rodzaju kontraktu, w którym zostaną określone warunki odpracowania nakładów poniesionych ze środków publicznych na kształcenie przyszłego specjalisty – ale wtedy na pewno z opcją spłaty (ratalnej), uwzględniającej wartość (realną) pracy, świadczonej przez specjalizującego się lekarza w trakcie trwania specjalizacji. Taka wycena mogłaby przynieść zaskakujące rezultaty.
Szczegółów oczywiście – brak, to jeszcze pomysł, a nie propozycja konkretnego rozwiązania, ale RPP proponuje nałożyć na lekarzy, którzy przeszli ścieżkę edukacji: studia bezpłatne oraz rezydentura (finansowana ze środków publicznych) podwójne ograniczenie. Nie tylko nie mogliby wyjechać za granicę przed odpracowaniem określonego czasu, ale również – musieliby pracować w publicznej służbie zdrowia.
Zastrzeżenie, jakie się nasuwa – czy takie rozwiązanie byłoby zgodne z konstytucją? Przecież w Polsce bezpłatne studia kończą dziesiątki tysięcy osób – choćby na kierunkach ścisłych, kształcących równie pożądanych na rynku pracy specjalistów, i nikt na nich ograniczeń związanych z miejscem podjęcia pracy nie nakłada…
Lekarze bez wątpienia są szczególnym przypadkiem. Ich kształcenie jest najdroższe. I niewątpliwie Polska ma problem, jako kraj niezbyt zamożny – kształci drogich specjalistów dla innych krajów. Jest w tym brak logiki, wołający o rozwiązanie.
Tylko czy nakaz pracy, „przywiązanie lekarza do ziemi”, rzeczywiście rozwiąże problem?
Zwolennicy nakazu pracy, bo takich nie brakuje, twierdzą, że lekarze po rezydenturze mają moralny obowiązek odpracowania długu, bo przez okres specjalizacji otrzymywali od państwa pensję. Tak, ale po pierwsze – wysokość tej pensji nie jest imponująca, po drugie – lekarze rezydenci ciężko na nią pracują. Bardzo ciężko. W niektórych szpitalach to na rezydentów przerzuca się gros obowiązków związanych z utrzymywaniem ciągłości pracy na oddziałach, przeciąża się ich dyżurami. Dodatkowo płatnymi, jeśli szpital ma wolę i możliwości płacenia, albo – wliczanymi do obowiązków w ramach „pensji”. Rezydenci nie raz i nie dwa podnosili tę kwestię.
Trzeba być sprawiedliwym – RPP zwraca uwagę ministrowi zdrowia uwagę na problem, który niewątpliwie jest jednym z najpilniejszych do rozwiązania. Wskazuje, jakich specjalistów brakuje najbardziej, pisze o konieczności kompleksowych zmian obejmujących przepisy dotyczące kształcenia lekarzy i programów kształcenia przed- i podyplomowego. Nakaz pracy znajduje się w całym pakiecie propozycji.
Szkoda jednak, że w ogóle się tam znalazł. Minister zdrowia zapowiada zmiany dotyczące kształcenia lekarzy – ma być więcej miejsc na studiach medycznych prowadzonych w języku polskim, mają być zapewnione miejsca specjalizacyjne dla wszystkich chętnych. Na tym zadania ministra jednak się nie kończą: musi on dążyć do stworzenia takiego systemu, w którym lekarze będą chcieli pracować. Stare przysłowie mówi „z niewolnika nie ma robotnika”. Nie można zaczynać od wprowadzenia nakazów, skoro nie są wydolne ani system kształcenia podyplomowego ani system, w którym mieliby „przymusowo” pracować lekarze-specjaliści.
Można sobie wyobrazić, że w bardziej przyjaznym pracownikom systemie nakaz pracy nie będzie potrzebny. Ale równie dobrze można sobie wyobrazić, że podjęcie ścieżki specjalizacyjnej będzie się wiązało z podpisaniem pewnego rodzaju kontraktu, w którym zostaną określone warunki odpracowania nakładów poniesionych ze środków publicznych na kształcenie przyszłego specjalisty – ale wtedy na pewno z opcją spłaty (ratalnej), uwzględniającej wartość (realną) pracy, świadczonej przez specjalizującego się lekarza w trakcie trwania specjalizacji. Taka wycena mogłaby przynieść zaskakujące rezultaty.
Dla OIL w Gdańsku pisze Małgorzata Solecka, dziennikarka i publicystka. Pracowała m.in. w “Rzeczpospolitej” i tygodniku “Newsweek Polska”. Problematyką ochrony zdrowia zajmuje się od 1998 roku. Obecnie współpracuje m.in. z miesięcznikiem “Służba Zdrowia” i portalem “Medycyna Praktyczna”.
Na zdjęciu: Członkowie gdańskiej Komisji Młodych Lekarzy przedstawiają na konferencji prasowej wyniki ankiety przeprowadzonej wśród studentów medycyny, lekarzy stażystów i rezydentów. Aż 40 proc. z nich zadeklarowało wyjazd z Polski