Konstanty Radziwiłł, jeden z niekwestionowanych liderów samorządu lekarskiego, twarz reformy ochrony zdrowia z 1999 roku – nowym ministrem zdrowia w rządzie Prawa i Sprawiedliwości. Co nowy rząd i nowy minister przyniosą, mogą przynieść, systemowi ochrony zdrowia. Będzie lepiej? Gorzej? Łatwiej? Trudniej? Dziś wiadomo tylko jedno – na pewno będzie inaczej.

Najpierw o zmianach, które musi ze sobą przynieść osoba nowego ministra zdrowia. Nominacja Konstantego Radziwiłła dla środowiska lekarskiego niesie wiele nadziei. Mówili o tym przedstawiciele Porozumienia Pracodawców Ochrony Zdrowia, nie kryli pozytywnego nastawienia również przedstawiciele Porozumienia Zielonogórskiego. Nie bez kozery wymieniam te dwa środowiska – Konstanty Radziwiłł jest lekarzem rodzinnym, od lat prowadzącym prywatną praktykę medyczną. Problemy medycyny rodzinnej, podstawowej opieki zdrowotnej, zna od podszewki – w skali mikro (własna praktyka) i w skali makro (samorząd lekarski). Nieczęsto w ostatnich latach się zdarzało, by osoba ministra zdrowia łączyła te dwie perspektywy. Ministrem z takim doświadczeniem zawodowym (choć znacząco innym dorobkiem, ze względu na specjalizację) był prof. Zbigniew Religa. Takim ministrem mógł być również prof. Marian Zembala – gdyby jego urzędowanie trwało dłużej, niż kilka miesięcy. Prof. Zembali zabrakło choćby „obycia” w parlamentarnej rzeczywistości. Konstanty Radziwiłł, choć będzie debiutował w Senacie, procedur parlamentarnych uczyć się nie musi.

Dialog potrzebny przy porządkowaniu systemu ochrony zdrowia
Konstanty Radziwiłł powinien być też gwarantem utrzymania pozytywnego trendu powrotu do poszanowania dialogu społecznego, jako formuły nie tyle podejmowania, co wypracowywania kluczowych dla systemu i jego podmiotów decyzji. Powrotu, bo intencji prowadzenia dialogu nie można odmówić prof. Marianowi Zembali. Na ile był to dialog realny, a na ile pozorny, by nie powiedzieć – pozorowany, trudno orzec, przede wszystkim ze względu na krótki czas urzędowania. Niestety, w poprzednich latach – zwłaszcza za czasów Bartosza Arłukowicza – dialog praktycznie nie istniał.
Otwartość na dialog będzie ważna, bo oprócz zmian oczekiwanych przez środowisko lekarskie (podwyższenie nakładów na opiekę zdrowotną z pieniędzy publicznych do poziomu 6 proc. PKB, zmniejszenie obciążeń biurokratycznych w kontaktach z płatnikiem, objęcie opieką zdrowotną wszystkich obywateli, bez konieczności sprawdzania statusu ubezpieczenia etc.) w programie Prawa i Sprawiedliwości są też takie, które wprost lub pośrednio lekarzom mogą zaszkodzić, a jednocześnie – pacjentom wcale nie pomóc.
PiS chce rozpocząć porządkowanie systemu ochrony zdrowia od likwidacji systemu opartego na powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym i zastąpieniu go przez system oparty na budżetowym finansowaniu ochrony zdrowia. Sam Konstanty Radziwiłł, przez całe lata broniący systemu ubezpieczeniowego, zdaje się przekonany o wyższości modelu opartego na budżetowym finansowaniu i powszechnym dostępie do świadczeń zdrowotnych. Z dyskursu publicznego, gdy dokładnie analizuje się program PiS, mają zniknąć pojęcia takie jak „koszyk świadczeń gwarantowanych”, „współpłacenie”, „dobrowolne ubezpieczenia zdrowotne”. Może w najmniejszym stopniu to ostatnie – pole do wykupywania dobrowolnych ubezpieczeń pozostanie, ale można się spodziewać, że rząd PiS nie zrobi nic, by popularyzować to rozwiązanie choćby wśród zamożniejszej części społeczeństwa. Przekaz, z jakim PiS szło do wyborów, jest jasny: wszystkim należy się wszystko. Każdemu według potrzeb.

Wyzwania dla nowego ministra – 20 mld na ochronę zdrowia
W tej chwili pieniędzy w systemie publicznym jest za mało, by taki przekaz mógł być zrealizowany. Czy nowy minister zdrowia będzie miał wystarczające przebicie polityczne, by na ochronę zdrowia w budżecie państwa znalazło się dodatkowo około 20-25 miliardów złotych rocznie? Prawo i Sprawiedliwość zwiększenie nakładów na zdrowie umieściło na długiej liście swoich priorytetów. Ale… Konstanty Radziwiłł nie jest człowiekiem „jądra PiS”. Jest kojarzony raczej z Jarosławem Gowinem i konserwatystami. Oby nie, ale może się stać zakładnikiem wewnętrznej rozgrywki w prawicowej koalicji, która tylko pozornie jest monolitem. Czy bez twardego zaplecza politycznego, bez wpływów w „zakonie PC”, siła przebicia ministra zdrowia będzie wystarczająca? Miliardy będą rządowi potrzebne na realizację innych priorytetowych obietnic wyborczych – dodatku 500 złotych na dziecko, podwyższenia kwoty wolnej od podatku, sfinansowania powrotu do wcześniejszego wieku emerytalnego… A dodatkowe wpływy do budżetu państwa, choćby z osławionego podatku marketowego i bankowego, na razie są pisane palcem na wodzie. Bez silnej pozycji politycznej walka o budżet dla ochrony zdrowia może się okazać trudna. Część ekspertów ocenia, że dużym wyzwaniem może się okazać utrzymanie finansowania na obecnym poziomie (obecnym, czyli takim, jakie zapewniałaby 9 proc. składka ubezpieczeniowa).

Prywatne podmioty na cenzurowanym?
Ale program PiS nie dotyczy wyłącznie zmiany modelu finansowania i objęciu opieką zdrowotną wszystkich obywateli (to akurat jest rozwiązanie pożądane). To również duży nacisk na publiczny status placówek, do których trafiają pieniądze publiczne. W programie PiS jest wiele wskazówek, które każą sądzić, że podmioty prywatne będą na cenzurowanym – albo kontraktów od publicznego płatnika (NFZ albo wojewodów) nie dostaną, albo dostaną je w bardzo ograniczonym zakresie. Podejrzliwość wobec prywatnej formy własności dotyczy nie tylko szpitali, ale również ambulatoryjnej opieki zdrowotnej, w tym – podstawowej opieki zdrowotnej. Co prawda w sytuacji, w której zdecydowana większość przychodni funkcjonuje w formule spółek lub praktyk prywatnych nie ma mowy o „nacjonalizacji”, ale w programie PiS znalazł się zapis o „godziwym zysku”, który powinien właścicielom i lekarzom zapewniać kontrakt. W domyśle – w tej chwili wiele placówek wypracowuje zysk niegodziwy, czyli – zbyt wysoki.
Takie nastawienie partii rządzącej wobec lekarzy nie wróży dobrze nie tylko im, ale również pacjentom. Opublikowany na początku listopada raport OECD „Health at a Glance” jeszcze raz dobitnie pokazał, w jakim miejscu, jeśli chodzi o fundament systemu opieki medycznej, jakim jest liczba personelu medycznego, w tym lekarzy, jesteśmy. Polska jest przy samej ścianie, jesteśmy na ostatnim miejscu wśród krajów europejskich. Jednym z najważniejszych wyzwań dla nowego ministra i nowego rządu będą działania na rzecz zwiększenia liczby lekarzy (i pielęgniarek) per capita. Prosta decyzja (związana z większym finansowaniem) o zwiększeniu liczby miejsc na studiach medycznych nie wystarczy – efekt przyjdzie dopiero za kilka lat. Rząd musi robić wszystko, by personel medyczny nie chciał emigrować. Ba, przydałoby się stworzenie takich warunków, by z emigracji chcieli wracać ci specjaliści, którzy wyemigrowali jakiś czas temu do Wielkiej Brytanii, Niemiec czy Skandynawii. Nierealne? Na pewno, jeśli rząd skupi się przede wszystkim na szukaniu oszczędności w systemie opieki zdrowotnej w segmencie płac czy „niegodziwego zysku”.
Zagrożenia:
Zagrożeń dla jego pracy jest mnóstwo, bo musi gasić kolejne pożary (informatyzacja, czy nieudolna prawnie i funkcjonalnie podwyżka dla pielęgniarek), a brak efektów pracy ściągnie na niego niechęć wszystkich. Zwłaszcza, że rząd PiS-u ulubieńcem mainstreamowych mediów raczej nie będzie. Największym jednak zagrożeniem jest umieszczenie go na ministerialnym stanowisku tylko i wyłącznie dla uspokojenia środowisk zawodowych i pacjenckich. Mam nadzieję, że został ministrem nie z powodu tak makiawelistycznych decyzji.

Dla OIL w Gdańsku pisze Małgorzata Solecka, dziennikarka i publicystka. Pracowała m.in. w “Rzeczpospolitej” i tygodniku “Newsweek Polska”. Problematyką ochrony zdrowia zajmuje się od 1998 roku. Obecnie współpracuje m.in. z miesięcznikiem “Służba Zdrowia” i portalem “Medycyna Praktyczna”.

Foto: Mariusz Tomczak GazetaLekarska.pl