Samorząd lekarski zdziera ze swoich członków składki, by kupować „jachty znacznej wartości”, zaś tej wyjątkowej niegospodarności przyklaskuje minister zdrowia, przekazując lekką ręką kilkunastomilionową dotację Naczelnej Izbie Lekarskiej. Obrazu moralnej zgnilizny dopełnia fakt (?), że NIL zleca prace architektoniczne bez przetargów.
Tego wszystkiego – w pewnym tylko przejaskrawieniu – opinia publiczna mogła się dowiedzieć nie z brukowca, ale z poselskiej interpelacji, skierowanej przez czterech posłów Kukiz’15 do ministra zdrowia. Interpelacja datowana z 12 maja (to już miesiąc!) na razie doczekała się odpowiedzi tylko od prezesa Naczelnej Rady Lekarskiej. Przyznał on, że rzeczywiście – samorząd lekarski dysponuje jednostką pływającą, ale trudno uznać ją za choćby jeden jacht, choćby i minimalnej wartości, bo jest to łódka kupiona za kilka tysięcy złotych, której wartość w tej chwili wynosi złotych… zero.
Dr Maciej Hamankiewicz odpowiedział też w kwestii dotacji, którą miał przekazać samorządowi minister zdrowia. Naczelna Izba Lekarska – wbrew temu, o co pytają dociekliwi posłowie – nie otrzymała dotacji w kwocie 16 mln zł. Prawdą jest natomiast, że NIL ma otrzymać kwotę 1 229 748 zł tytułem zwrotu kosztów poniesionych na zadania realizowane w imieniu państwa w okresie dziesięciu lat (2005 – 2015).
Z zainteresowaniem czekam na odpowiedź ministerstwa, które musi z powagą potraktować poselskie pytania, nawet jeśli na takie traktowanie posłowie nie zasłużyli. Bo od przedstawicieli narodu, którzy z powagą wykonują swój mandat (za tę pracę pobierając sowite wynagrodzenie z naszych podatków) można byłoby wymagać elementarnej wiedzy na poruszany w oficjalnym wystąpieniu temat. Posłowie, oczywiście, nie muszą się znać na wszystkim. Jeszcze dwie, trzy kadencje temu normą było, że interpelacje w sprawach ochrony zdrowia kierują posłowie zorientowani w temacie, jeśli poruszane były kwestie systemowe. Ba, w pierwszych kadencjach fakt, że poseł złożył interpelację, był wydarzeniem – często nagłaśnianym w mediach, i to nie z powodu dziwacznych tez, ale wagi poruszanego tematu. Posłowie tropili nieprawidłowości, ujmowali się za pokrzywdzonymi, wytykali ministrom uchybienia.
Dziś w sumie też to – pozornie – robią. Wystarczy jednak szybki rzut oka na liczbę interpelacji (jeden z posłów podpisanych pod interpelacją „jachtową” ma ich na koncie już sto) i ich tematyczny rozrzut, by zorientować się, że liczba nie idzie w parze z jakością. Raczej – tę jakość zabija.
Jak bowiem inaczej, niż zbiorem insynuacji, wynikających z dyletanctwa lub złej woli (nie wiadomo, co gorsze) nazwać wystąpienie w sprawie rzekomych jachtów? Czego w tej interpelacji nie ma! Jest szczypta populizmu (troska o kieszenie lekarzy, gnębionych przez samorząd wysokimi składkami – to zresztą chwytliwe przesłanie, wielu lekarzy oburzało się rok temu na decyzję o podwyżce daniny na samorząd lekarski). Jest o tyleż śmiała, co pozbawiona sensu sugestia, że samorząd lekarski powinien wszystkie środki finansowe wydawać z myślą o podnoszeniu jakości systemu ochrony zdrowia. Jest luźno oparta na faktach plotka o luksusach, czyli jachtach znacznej wartości. Jest wreszcie, być może wynikająca z powielania doniesień medialnych, informacja o wysokiej dotacji, udzielonej przez ministra „po koleżeńsku” Naczelnej Izbie Lekarskiej. I zakamuflowane oskarżenie wymierzone w Konstantego Radziwiłła – posłowie nie piszą wprost, ale „wicie, rozumicie”, to zlecenie na prace architektoniczne to było dla żony albo szwagra, w każdym razie – rodziny. Nepotyzm i korupcja. A to wszystko – na drukach sejmowych, z pieczęciami poselskimi.
I dylemat – w jakiej formie i z czym w zasadzie polemizować? Czy skupić się na inwentaryzacji domniemanych jachtów? Swoją drogą, izby lekarskie nie wykazały się czujnością, meldunki w tej sprawie powinny spłynąć do służb prasowych Naczelnej Izby Lekarskiej tego samego dnia, gdy interpelacja ujrzała światło dzienne. Takie są wymogi skutecznego PR – dementowanie plotek ma sens zaraz po tym, jak się pojawiają, dementi po kilku dniach nie tylko niczego nie naprawia, wręcz – umacnia dezinformację (nieprawdziwa informacja zostaje powtórnie nagłośniona).
Czy raczej próbować wyjaśnić, że dotacja z Ministerstwa Zdrowia dla samorządu lekarskiego to nie pieniądze przekazywane pod stołem i po znajomości, tylko minimalizowanie przez resort zdrowia kosztów spraw sądowych, które izby lekarskie jedna po drugiej mogłyby wytaczać, i wygrywać? Bo państwo polskie, przekazując samorządowi (tutaj – lekarskiemu) zadania, musi przekazać też środki na ich realizację. Przecież tych wyliczeń nikt nie zrozumie. O wiele bardziej przemawiają do zbiorowej wyobraźni wypowiedzi byłego ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza, że on takich pieniędzy lekarzom nigdy by nie dał. Albo że minister mógł dać pielęgniarkom z Centrum Zdrowia Dziecka, a dał kolegom. Przypominać, że samorządu nie obowiązują przepisy o zamówieniach publicznych? Że samorząd może (ma prawo) wydawać część środków ze składek swoich członków na ich własne potrzeby – choćby to była łódka, z której korzystali sami lekarze, realizujący swoje sportowe pasje?
A może lepiej nic nie mówić, tylko zanucić szlagier sprzed lat? „Jeszcze się tam żagiel bieli, chłopców, którzy odpłynęli…”. Bo, szczerze mówiąc – nadzieja w serc kapeli, że wyjaśnienia cokolwiek zmienią, już dawno przestała na werbelku cicho grać.
Małgorzata Solecka