Nowelizacja Kodeksu karnego, przewidująca wyższe kary za atak na pracownika medycznego w trakcie pełnienia przez niego obowiązków, miała być przyjęta przez rząd najpierw w maju, potem - do końca czerwca 2025 roku. Rząd się jednak tematem nie zajął, a minister zdrowia mówi, że problem leży jej na sercu, ale gospodarzem jest tu Ministerstwo Sprawiedliwości.

Izabela Leszczyna 25 czerwca zadeklarowała, że ma nadzieję na skierowanie projektu zmian do Sejmu przed wakacjami parlamentarnymi (zaczynają się po zaprzysiężeniu Karola Nawrockiego przez Zgromadzenie Narodowe, czyli na początku sierpnia). Jednak szansa na uchwalenie zmian przed wakacjami nie jest duża, zwłaszcza, że nie ma żadnych sygnałów dotyczących procedowania tegoż projektu. Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej mówił publicznie w połowie czerwca, że w dotrzymanie terminu – nawet tego już odłożonego – pokłada wiarę umiarkowaną, przywołując doświadczenia z obietnicami ministra sprawiedliwości Adama Bodnara sprzed równo roku w zakresie uregulowania problemu no fault.

To, co wydawało się niemal przesądzone - symboliczne „pożegnanie” z poprzednim nastawieniem resortu sprawiedliwości, jednoznacznie odrzucającym wprowadzenie rozwiązań gwarantujących lekarzom bezpieczeństwo prawne w zakresie karnym, jeśli dochodzi do niepożądanych zdarzeń bez wyraźnej winy personelu medycznego – nie przybliżyło się w sposób znaczący. Resort sprawiedliwości długo zapewniał, że prace nad no fault są w toku, jednak od miesięcy komunikacji ze środowiskiem lekarskim w tej sprawie nie ma. Prace podjął natomiast zespół przy ministrze zdrowia - po pewnych perturbacjach związanych z jego nazwą (MZ powołało zespół ds. odpowiedzialności zawodowej lekarzy i lekarzy dentystów, ostra reakcja samorządu sprawiła, że przywrócono nazwę zgodną z ustaleniami, jakie zapadły między resortem a samorządem lekarskim).

No fault i bezpieczeństwo lekarzy w miejscu pracy - choć mogą wydawać się obszarami odległymi, są ze sobą mocno sprzężone. Wiele przypadków agresji pacjentów wynika z przeświadczenia o popełnionych rzekomo błędach lekarskich. Ale też, jak przyznają sami lekarze, groźby pod adresem lekarzy przekładają się na składane do prokuratur zawiadomienia, które skutkują wszczynaniem postępowań. Owszem, w większości umarzanych, ale niewątpliwie dla lekarzy obciążających. To forma odłożonej agresji, nie tak spektakularnej i stanowiącej bezpośrednie zagrożenie jak fizyczny atak, ale jednak – dotkliwej w skutkach.

Bezpieczeństwo, po kwietniowym - zakończonym śmiercią lekarza - ataku w krakowskim szpitalu jest w tej chwili bezwzględnym priorytetem, ale samorząd lekarski stoi na stanowisku, że obiecywane zaostrzenie kar (dolna granica kary ma zostać podniesiona, ale jeszcze ważniejsze jest to, że przestępstwo będzie zagrożone karą bezwzględnego pozbawienia wolności), nie może być jedynym antidotum na agresję pacjentów. W tej chwili jednym z wyzwań jest przekonanie decydentów, że ochrona przysługująca pracownikom medycznym wykonującym swoje obowiązki musi być jednakowa bez względu na to, czy pracują w publicznym, czy prywatnym systemie. Dla lekarzy (ale pozostałych zawodów również) niezwykle istotne jest również, by na straży ich bezpieczeństwa od A do Z stały podmioty lecznicze. Nie chodzi tylko o kwestie wzmocnienia ochrony, wyposażenia pracowników w przyciski alarmowe, ale też - wzięcia na siebie wszystkich proceduralnych kwestii związanych z zawiadamianiem odpowiednich służb, jeśli do ataku na personel dojdzie.

Dużo w tej sprawie już się dzieje, między innymi dzięki współpracy policji z izbami lekarskimi czy działaniami Prokuratury Krajowej, która wydała wytyczne dotyczące procedur przyjmowania zgłoszeń o przypadkach agresji wobec personelu medycznego. Które, nota bene, cały czas mają miejsce, nawet jeśli nie przyciągają tyle uwagi co w pierwszych tygodniach po zabójstwie dr. Tomasza Soleckiego.

Małgorzata Solecka