Pod koniec lutego 2016 roku minęło sto dni rządu Beaty Szydło, sto dni urzędowania na stanowisku ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła. To pierwsza okazja do oceny – co się udało, co się może udać, a gdzie widać pierwsze symptomy kłopotów.

Ogólny bilans „setki” jest dla Konstantego Radziwiłła pozytywny. Niewątpliwie również dzięki temu, że na tle swoich poprzedników z całych ośmiu lat minister zdrowia prezentuje się – i nie chodzi przecież o powierzchowność – po prostu dobrze. Dobrze też wypada na tle dużej części obecnych politycznych kolegów. Umiarkowanie, gotowość do kontynuowania dobrych pomysłów poprzednich ekip, otwartość na dialog, zrozumienie że system ochrony zdrowia można uzdrowić tylko w drodze ewolucyjnych zmian – trudno tego nie docenić.

A szczegóły? Z tym jest już trudniej. Większość zapowiedzi z kampanii wyborczej i tak będzie musiała zostać przepracowana przez różne zespoły, które minister zdrowia w pierwszych miesiącach urzędowania powołuje na potęgę. Mają rozpoznać sytuację, zdiagnozować problemy, przedstawić kierunki rozwiązań. To dobrze, że resort zdrowia chce przeprowadzać zmiany z głową – można się jednak zastanawiać, gdzie podziały się gotowe projekty ustaw, pokazywane podczas konwencji wyborczych. Zgoda – nie przez obecnego ministra zdrowia. Ale na przykład projekt ustawy o darmowych lekach dla seniorów (jeden z priorytetów na sto dni rządu) był tak dalece niegotowy, że już po expose premier Beaty Szydło dość zasadniczo zmieniły się założenia do niego. Tym niemniej – abstrahując od merytorycznej oceny darmowych leków dla osób 75+ – ministrowi zdrowia trzeba zapisać na plus, że w stu dniach udało mu się zamknąć rządowy etap prac nad projektem.

Przy okazji potwierdziły się jednak obawy, że ochrona zdrowia nie ma co liczyć na duże, dodatkowe pieniądze z budżetu państwa. Na priorytetowy program darmowych leków rząd znalazł tylko 125 mln zł, zamiast oczekiwanego pół miliarda. Nie jest to optymistyczny prognostyk na przyszłość. Szczupłość środków, które mają umożliwiać „dobrą zmianę” widać też w innym ważnym projekcie, przywracającym staż podyplomowy do systemu kształcenia przyszłych lekarzy. W budżecie państwa środki na tworzenie na uczelniach centrów symulacji medycznej są wręcz symboliczne. Wkrótce okaże się, ile pieniędzy trafi do uczelni, by te mogły w sposób znaczący (nawet o jedną piątą) zwiększyć limit miejsc na kierunkach lekarskich, na studiach prowadzonych w języku polskim. Minister potwierdza potrzebę takiego ruchu, uczelnie wyrażają gotowość… diabeł będzie tkwił nie tyle w szczegółach, co w kieszeni.

Optymizmem nie napawa też niechęć Prawa i Sprawiedliwości do niepublicznych form własności w ochronie zdrowia, która ma zaowocować zmianami w ustawie o działalności leczniczej. Krytyczne uwagi, płynące zarówno z organizacji pracodawców jak i m.in. Naczelnej Rady Lekarskiej pod adresem założeń do projektu nowelizacji tej ustawy nie zmieniają, niestety, nastawienia ministra zdrowia. Zablokowanie komercjalizacji szpitali samo w sobie nie wydaje się posunięciem niebezpiecznym, ale razem z innymi zmianami – na przykład obowiązkiem spłacania przez organy założycielskie zobowiązań szpitali – rodzi poważne niebezpieczeństwa dla stabilności z jednej strony samorządów, z drugiej – bezpieczeństwa zdrowotnego pacjentów. Zamiast przemyślanej i planowo budowanej sieci szpitali publicznych w skrajnej sytuacji możemy mieć do czynienia z nagłą likwidacją kilkudziesięciu – i więcej – placówek powiatowych, bo zwłaszcza powiaty ziemskie nie będą w stanie udźwignąć obowiązku pokrywania strat szpitali. Przy założeniu, że publiczny płatnik (Narodowy Fundusz Zdrowia a później budżet państwa) nie będzie dysponował znacząco większymi sumami na ochronę zdrowia, prawdopodobieństwo likwidacji dużej liczby nierentownych szpitali wydaje się graniczyć z pewnością.

Tu jeszcze jeden kamyk do ogródka ministerstwa – jest gotowość do słuchania odmiennych głosów, ale czy ministerstwo je na pewno słyszy? Byłoby fatalnie, gdyby za kilka miesięcy, gdy rozpoczną się publiczne debaty nad fundamentalnymi zmianami w systemie, okazało się że dialog jest wyłącznie pozorowany. Że co prawda Ministerstwo Zdrowia stwarza warunki do szerokich konsultacji publicznych, daje możliwość prezentowania racji wszystkim zainteresowanym stronom, ale na końcu i tak – robi swoje. Nie ma na razie przesłanek by sądzić, że tak być musi, że tak będzie. I to, po stu dniach urzędowania nowej ekipy, jest dobra wiadomość.
Małgorzata Solecka